Luis Enrique nie jest trenerem wytrawnym, tylko zapamiętałym kontynuatorem wizji futbolu Pepa Guardioli, który z kolei zręby swojej filozofii budował na bazie pionierskich pomysłów Johanna Cruyffa. Dumny Holender poniekąd zrewolucjonizował futbol, przed laty wynalazł nowy prąd w światowej piłce, taktyka oparta na obsesyjnym wręcz posiadaniu piłki stała się oczkiem w głowie dla Katalończyków, długo prowadziła do zwycięstw, ale w końcu z głównego atutu drużyny zmieniła się w broń obosieczną. Na czele zespołu postawiono znów admiratora przebrzmiałej tiki-taki, czyli w gestii zarządu klubu z Camp Nou leży oglądanie drużyny ustawicznie grającej na tę samą nutę, bo przecież stylu tknąć nie wolno.

[more]

Oglądanie Barcelony powoli zaczyna być strasznym nudziarstwem nawet dla najbardziej wytrwałych. Bezbramkowo zremisowany mecz z Getafe dobitnie obnażył słabości graczy Luisa Enrique. Piłkarze z przedmieść Madrytu zneutralizowali gwiazdorów z Camp Nou. Czym można tłumaczyć bierność Leo Messiego i spółki? Czyżby aż tak rozanieliło ich środowe zwycięstwo nad PSG? Winę ponosi trener.

W swoim pierwszym sezonie na Santiago Bernabeu Carlo Ancelotti co chwilę powtarzał słowo ''balans''. Mówił, że dla niego Real Madryt będzie drużyną idealną, jeśli ten balans zachowa. Zanim jednak Włoch odtworzył gwiazdozbiór z ery galaktycznej, musiał znieść zmasowaną krytykę zniecierpliwionych kibiców. W debiutanckim El Clasico oddelegował na Camp Nou drużynę egzotyczną. Sergio Ramos zagrał w roli defensywnego pomocnika, a Gareth Bale na środku ataku. Stawka meczu najwyraźniej przytłoczyła szkoleniowca Realu Madryt, ale także Barcelonie strach wtedy zajrzał głęboko w oczy. Gracze Barcy również snuli się po boisku, a Gerardo Martino sprowadzono do roli winowajcy. Ponieważ Argentyńczyk szybko zrozumiał, że w Katalonii nie da rady, że go tam nie chcą, odszedł po sezonie. Przywołany mecz był pouczający dla Ancelottiego, włoski trener zrozumiał, że nie ma sensu kombinować, bo przepis na sukces jest znacznie łatwiejszy.

Dziś Real ma bardziej kreatywny środek pola niż Barcelona. Isco-James-Kroos-Modric-Ronaldo taki kwintet wybiegł na starcie z Barceloną w tym sezonie. Oczywiście, to nie jest żelazny skład, bo raz można poluzować cugle, a kiedy indziej lepiej desygnować na plac Garetha Bale'a, by z kontrataku uczynić swój największy oręż. W każdym razie Real na tę chwilę zachowuje równowagę, owszem czasami dysproporcje między siłą liczebną ataku i obrony porażają, ale koniec końców Ancelotti wprawił w ruch maszynę, która zasadniczo nie zawodzi. Barcelona natomiast wciąż szuka swojej tożsamości, a Enrique rotuje składem, choć właściwsze by pewnie było słowo:miesza, bo trudno żeby drużyna się zgrała, skoro trener wciąż wpada na coraz bardziej absurdalne pomysły jeśli chodzi o zestawienie wyjściowej jedenastki. Pep Guardiola też lubił szukać nowych rozwiązań personalnych, przestawiał piłkarzy na różne pozycje, ale nie robił tego ''na hura'', tylko z pomyślunkiem. Enrique natomiast się gubi.

Mecz z PSG wprawdzie przyznał mu w jakimś stopniu rację, pisałem już, że Barcelona nie zagrała meczu doskonałego, ale gra zazębiała się, w każdym razie nie ''kulała'' tak jak dzisiaj. Ale nie w tym rzecz, moją uwagę przykuła taktyka na tamto spotkanie i wybory personalne trenera. Enrique wystawił trójkę obrońców, co mogło być samobójcze w starciu z rywalem klasy Paryżan, ostatecznie na obawach się jednak skończyło. Przepych w środku pola też był niezrozumiały, bo nie liczy się ilość, a jakość. Grali Iniesta-Pedro-Neymar-Messi-Suarez i dochodziło do takich sytuacji, że biedny Neymar musiał momentami krążyć, gdzieś wokół środka pola, by wypełnić plan szkoleniowca. Tak zresztą strzelił gola i z tego powodu nikt na Enrique ręki nie podniósł, ale sam trener powiedział po meczu, że w piłce najważniejszy jest wynik, jakkolwiek drużyna zagra, jeśli wygra, nikt nie będzie miał obiekcji, natomiast jeśli przegra nawet w najpiękniejszym stylu niektórzy zabiją na alarm. W tym środowym spotkaniu zadziwiła mnie również rola Pedro Rodrigueza, piłkarz ten w ostatnim czasie notabene zawodzący miał bardzo dużo zadań w destrukcji, wywiązał się z nich rzetelnie, zatem nikt nie wypomniał Enrique, że gracza o mentalności skrzydłowego rzuca do obrony. Pedro biegał w tę i z powrotem, ale jego boiskowe usadowienie było nienaturalne. Zresztą cała drużyna w tamtym meczu wykazała się wyjątkowym hartem ducha, wygrała nie dzięki wielkim umiejętnościom, lecz w wyniku ofiarnej walki. Dziś tej walki zabrakło.

Enrique znowu przemeblował skład, dał wolne Neymarowi, bo rzekomo skarżył się na drobny uraz, ale to tania wymówka. Nie wiem czym ten trener się kieruje, chce by piłkarze byli zrelaksowani? W Anglii futbolistów nikt nie oszczędza, jeszcze w święta będą musieli kopać piłkę, a w Barcelonie nie można się spiąć na dwa ostatnie mecze w roku. Nie winię piłkarza, to raczej kolejny genialny pomysł trenera. Pep Guardiola najpierw stworzył kręgosłup drużyny, potem wprowadzał różne przetasowania, dopiero jednak kiedy zespół mu się wykrystalizował. Enrique jeszcze Barcelony nie odbudował, zresztą stawiam, że nie odbuduje jej do końca swoich dni na Camp Nou, a już żongluje piłkarzami jak wprawny cyrkowiec. Jasne, Guardiola też czasami zdawało się nie w porę, wymyślał jakieś dziwne rzeczy, na przykład wtedy, gdy najpierw Messiego przesunął ze skrzydła na pozycję cofniętego napastnika i po jakimś czasie na moment postanowił wrócić do starej formuły, niemniej to zawsze się udawało. Enrique nie udaje się nic, on nie ma trenerskiego wyczucia, nie ma też taktycznego zmysłu.

Mecz z Getafe był kolejną odsłoną barcelońskiej niemocy. W pierwszej połowie mecz był kompletnym klinczem, po zmianie stron drużyna z Coliseum nieznacznie się odsłoniła, ale Barcelona wciąż nie miała narzędzi, by pokonać tego rywala. Dość powiedzieć, że największe zagrożenie sprawiały rzuty wolne Leo Messiego. Po raz kolejny inicjatorem rozpaczliwych skądinąd ataków był Jordi Alba, czyli gracz, który również w niedawnym meczu z Espanyolem w pierwszej nieudanej odsłonie był najaktywniejszy.

Jest w tym całym chaosie być może osobiste wyzwanie dla Leo Messiego. Czy piłkarz, który był kiedyś bezdyskusyjnym numerem jeden, będzie w stanie podźwignąć się z kolan, by przyjść na ratunek drużynie oddalającej się coraz bardziej od punktującego bezbłędnie Realu Madryt? Także Neymar musi się przyczynić do poprawy sytuacji, piłkarz który w reprezentacji Brazylii wiedzie prym i jest o krok od pobicia rekordu strzeleckiego największych legend tamtejszej piłki może grać równie dobrze w Barcelonie? Na Camp Nou wierzą, ale doświadczenie podpowiada, że może to być jednak utopia.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej