''Zagraliśmy mecz doskonały''. Zachwyt Luisa Enrique nad Barceloną po zwycięstwie nad trzecioligową Huescą jest jakimś kuriozum. Barca zdeklasowała kopciuszka 8:1, a trener Fabrin może żałować. Tym niemniej czym dla Katalończyków jest demolka takiego słabeusza.

[more]

Po wylosowaniu Barcelony piłkarze Huesci skakali z radości, starcie z Katalończykami było dla tego prowincjonalnego klubiku spełnieniem marzeń i mimo sromotnej porażki w dwumeczu nikt w Aragonii nie czuje niedosytu, pogrom był wkalkulowany w koszty nierównej konfrontacji z drużyną z Camp Nou.

W świecie piłki jest wielu ludzi myślących abstrakcyjnie, Paco Jemez na przykład uważa, że gdyby posłał na boisko drużynę broniącą się ze wszystkich sił, nie śmiałby spojrzeć potem w oczy kibicom. Trener Rayo pokusił się kiedyś o osobliwe stwierdzenie, że woli przegrać 0:6 niż 0:1, gdy jego piłkarze grają do przodu, bez kompleksów. Wczoraj w meczu na Estadio Mestalla Rayo zremisowało 4:4 z Valencią, mimo że prowadziło 3:1 i 4:2. Sędzia ''Piratów'' co prawda oszukał, fundując Valencii gola po ewidentnym faulu w ataku gracza gospodarzy, ale Rayo pokazało charakter. Niektórzy dostrzegą w tym trenerskie safandulstwo, inni przejaw donkiszoterii, koniec końców istotnie wyjdzie, że Rayo gra na alibi, aczkolwiek futbol to przede wszystkim rozrywka dla tłumów, a Jemez nie boi się oprzeć wielkim. Jego poglądy mogą być inspirujące, nawet z ''półsukcesów'' można czerpać radość, nigdy nie wolno się załamywać.

Zupełnie inaczej wygląda tok myślenia Enrique, ostatnio ''porażkę'' tłumaczył niską skutecznością, mimo że mało zorientowany kibic zauważył pewnie, iż Barca pod bramką Getafe nie istniała. Andoni Zubizaretta ''wykręcał się'' stanem murawy i godziną meczu. I jak tu poważnie tych ludzi traktować?

Jeśli Pedro strzela hat tricka, Martin Montoya gra, a Sergi Roberto asystuje, można dostać aberracji. Lekko pokraczny Roberto ostatnio nie dostawał szans w pierwszej drużynie, kiedy jednak Enrique mu znów zaufał, nie zawiódł. To jest niespodzianka? Mało powiedziane. Piłkarz kompletnie bezproduktywny, zagrywający do tyłu, albo stojący bezczynnie, jest Barcelonie potrzebny tak samo jak słynny obrońca Douglas. Dwa balasty, dwaj nieudacznicy, dwie futbolowe ofermy. Dla Martina Montoyi potyczka z Huescą była zapewne pożegnalnym meczem na Camp Nou, piłkarz przez Enrique szufladkowany ma już dość, na ławce się zasiedział, teraz wynosi się z klubu.

Sandro Ramirez strzelając gola Huesce, dokonał czegoś niezwykłego. Ma gole we wszystkich rozgrywkach, następny absurd. Chociaż też czynnik, który może ambitnego młokosa pokrzepić. Munir tym razem nie trafił do siatki, niektórzy pamiętają jeszcze mecz z Rayo, w którym zamiast obsłużyć lepiej ustawionego partnera, zachował się egoistycznie. Wodza fantazji ponosi młodych gniewnych często, Gerard Deulofeu został wypożyczony przez Barcelonę do Sevilli, by uczyć się pracy kolektywnej. Idzie mu nieźle, Munir natomiast nie jest skory do zespołowej gry. A pomyśleć, że po meczu z Elche okrzyknięto go ''młodym bogiem''. Zarząd to dom wariatów, trener-sabotażysta, to młodzianowi woda sodowa uderzyła do głowy i talent być może przepadł.

Real wygrał 4:0 w półfinale KMŚ, Ronaldo gola nie strzelił, ale nikt z fanów Królewskich nie narzeka. A w Barcelonie radość po zwycięstwie nad Huescą. Oba kluby są na przeciwnych biegunach.

 

 

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej