W Barcelonie ta sama faza tendencji zniżkowej. Cordoba we krwi ma hurtowe tracenie goli, toteż syndrom ''atasco'' nie wchodził w grę, ale już silne objawy przemęczenia jak najbardziej. Barcelona miała zakończyć rok dla siebie traumatyczny z przytupem, tymczasem pięć goli wbitych drużynie uznawanej za mięso armatnie przysłoniło tylko fatalny styl gry.

[more]

Kapitalne zagranie, którym Ivan Rakitic przeszył linię obrony Cordoby i podręcznikowe wykończenie akcji przez Pedro Rodrigueza zatliło promyk nadziei, który jednak w okamgnieniu zgasł. To był przejaw błyskotliwości na miarę legendarnej drużyny Pepa Guardioli, czyli coś odbiegającego od normy przystającej do dzisiejszej Barcelony, Barcelony wegetującej. Bezradność w starciu z beniaminkiem i zarazem outsiderem Primera Division skłania do debaty, gdzie leżą granice niemocy kolosa z Camp Nou. Zagubiony Luis Suarez, grający falami Ivan Rakitic i dochodzący do ściany Andres Iniesta. Tylko Leo Messi czasami potrafi zwieść obrońców z wdziękiem autentycznego geniusza lub posłać piłkę dezorganizującą najszczelniejsze bloki obronne. Na koniec roku poziom swojej gry podniósł Pedro Rodriguez, ale akurat forma tego piłkarza zwykle układa się w rodzaj sinusoidy. Przed rokiem na tym etapie sezonu był nawet najlepszym strzelcem Barcelony, dziś też gra solidnie. Zaryzykuję nawet tezę, że w rywalizacji z Cordobą był najlepszy na boisku. Tak więc fajny prezent zrobił sobie pod choinkę Pedro. Szkoda, że w nowym roku jego forma gwałtownie spadnie. Proszę wybaczyć, ale nie mam co do tego wątpliwości. Taki już urok Pedrito. Odważne deklaracje Miroslava Djukica, że jego Cordoba stawi czoła Barcelonie przeszły brutalną weryfikację, ale trener czerwonej latarni Primera Division nie miał prawa się zmieszać, wszak obie drużyny dzieli różnica kilku klas. Dziurawa obrona Cordoby przepuściła niezdecydowane ataki graczy Luisa Enrique, a konsekwencją tego była ''manita''. Fani Barcelony żegnają rok 2014 z nietęgimi minami, ale pewnym wynagrodzeniem pasma nieszczęść jest wygrana 5:0. W Hiszpanii to wynik szczególny, symbolizowany pięcioma wyciągniętymi palcami, Barca wcale tak dużo razy nie notowała takiego rezultatu, więc na moment można sięgnąć pamięcią do słynnego El Clasico z 2010 roku, kiedy wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, a dream team Pepa Guardioli rozniósł w puch piłkarzy Jose Mourinho.

Mija rok naznaczony przedwczesną śmiercią Tito Vilanovy, rok w którym wybrzmiał rekwiem dla Barcelony. Ogłoszono fin de siecle, Barca stanęła na skraju przepaści, a w otchłań tę strącił ją Real Madryt. Ubiegłoroczny finał Copa del Rey według Hiszpanów był symbolicznym przekazaniem władzy w tamtejszej piłce. Barca definitywnie sięgnęła dna, Real zaś wskoczył na sam szczyt. Tamten mecz był pointą dla całego sezonu 2013/14 w wykonaniu Katalończyków, pod nieobecność Cristiano Ronaldo siła uderzeniowa Królewskich dalece zmalała, ale ekipa Gerardo Martino nie potrafiła wykorzystać absencji największej gwiazdy w obozie Los Blancos. Kiedy w końcówce tamtego spotkania Neymar trafił w słupek, serca kibiców z Madrytu musiały zabić mocniej, ale to był pech na miarę drużyny już całkiem rozchwianej emocjonalnie. Później cudownym zrządzeniem losu Barcelona mogła ocalić nieudany sezon, ale sędzia nie uznał jej prawidłowego gola, a Atletico wytrąciło z rąk wszelkie argumenty czysto piłkarskie. Tym niemniej, gdyby nie koszmarny błąd arbitra, losy tytułu być może potoczyłyby się zupełnie inaczej.

W roli trenera-strażaka postawiono Gerardo Martino, ponoć z poręki Leo Messiego. Argentyńczyk podjął się misji szalenie trudnej. Chciał fundamentalnie przebudować podupadającą drużynę, ale Katalończykom nie w smak było sprzeniewierzenie się własnym ideom. Jak wiadomo, kolebką tiki-taki jest miasto Barcelona, a jej najgorliwszym wyznawcą klub z Camp Nou. Dzisiaj Neymar ma w Barcelonie status gwiazdorski, za czasów Taty Martino natomiast mówiło się o jego asystenturze wobec Leo Messiego. Metamorfoza Brazylijczyka jest jedną z nielicznych jasnych stron w obliczu kryzysu. Martino szybko skapitulował, uświadomiwszy sobie, że nie podoła zadaniu iście karkołomnemu, sam wystawiał się na pastwę dziennikarskiej tłuszczy i klubowych działaczy. Początkowo wdrażał swoją wizję, ale z czasem definitywnie się poddał. Chciał nauczyć Barcę grać z kontrataku, jednak napotkał opór. Mecz z Rayo Vallecano był pod pewnym względem przełomowy, Barcelona oddała rywalowi piłkę na rzecz realizowania założeń trenera, ale po tym spotkaniu Martino odsądzono od czci i wiary. Jego późniejszy okres w Barcelonie był prawdziwą katorgą. Barca odpadła z LM w ćwierćfinale, wybuchła histeria.

Gerardo Martino się nie udało, więc stery w drużynie powierzono Luisowi Enrique. Najbardziej rozsądni kibice oczekiwali gruntownych reform, tymczasem ''Lucho'' nie dokonał żadnej rewolucji. Jego rzekomy zmysł taktyczny jest tożsamy z barcelońską tiki-taką, którą starał się zaszczepić pracując w Romie. Enrique z pewnością zaimplementował swojej nowej drużynie agresję w grze, pressing zaniechany przez Martino znowu jest walorem Katalończyków. Dla Pepa Guardioli właśnie pressing stanowił podstawę piłkarskiej sztuki. W pierwszych ośmiu meczach sezonu Barcelona nie straciła ani jednego gola, ale przede wszystkim dzięki temu, że dopisywała jej fura szczęścia. Mecze z potentatami pokazały niedoróbki w tej formacji. Trenerowi zarzucano, że wystawia na środku obrony Javiera Mascherano po to, by Sergio Busquets mógł grać w środku pola. Na mundialu Mascherano był najlepszym defensywnym pomocnikiem, nie tylko świetnie łatał dziury w obronie, ale także potrafił ładnie rozprowadzić grę. Busquets natomiast robi kiksy, jest najbardziej kwestionowany, a mimo to gra. W jednym z meczów Enrique w końcu wystawił Macherano jako pivota, ale to był epizod. Dzisiaj przeciw Cordobie znowu się męczył na nienaturalnej pozycji.

Xavi Hernandez i Andres Iniesta byli architektami sukcesów wielkiej Barcelony prowadzonej przez Pepa Guardiolę, teraz dogorywają. Są weteranami, długo już nie pograją, szkoda że ich odejście będzie czymś dramatycznym. Iniesta zresztą aż takim staruszkiem nie jest, dopiero dobił do trzydziestki, tak czy inaczej jego znakomita gra przepadła bezpowrotnie, ktoś nawet wyliczył, że Don Andres od 18 meczów nie asystował przy żadnym golu i ani jednego nie strzelił. Pep Guardiola wiedział kiedy odejść. Opuścił tonący okręt, czy jednak zostawił za sobą spaloną ziemię. Myślę, że na tym gruncie można było budować klasową drużynę, nie tylko zbierać żniwo, może nawet powinny być zbierane dorodne owoce. Ale jest inaczej, Tito Vilanova miał jeszcze Barcelonę niezłą, ale też Barcelonę w rozsypce, Barcelonę sytą, Gerardo Martino nie zmobilizował piłkarzy, na okres jego pracy z drużyną datuje się koniec pewnej epoki. Luis Enrique niczego nie zmieni. Być może największym kuriozum jest, że kiedy drużynie nie idzie, sprawy w swoje ręce bierze Jordi Alba, dziś też był inicjatorem akcji ofensywnych. Gdyby nie sprzedano Alexisa Sancheza, może z przodu byłoby więcej opcji?

Dla ludzi z Barcelony pewnie najbardziej bolesne jest, że na kryzys ich drużyny przypadł szczyt formy Realu Madryt. Królewscy właśnie wygrali KMŚ po niezbyt porywającej grze, ale jednak. San Lorenzo, czyli drużyna wspierana przez papieża Franciszka musiała się ukorzyć przed kolosem z Santiago Bernabeu. Sergio Ramos przed meczem nazwał Real ''drużyną boską'', robiąc aluzję do ludzi przypominających o tym, że serce Ojca Świętego bije dla finalisty mundialu klubów. Cristiano Ronaldo nie strzelił gola, ale wyjątkowo nie okazywał niezadowolenia. Zwycięstwo 2:0 nie zostało okupione kontuzjami, aczkolwiek trzeba przyznać, że gracze z Argentyny polowali na kości gwiazd madryckich. Nawet Andrzej Strejlau, tak pruderyjny w krytykowaniu, nie miał wątpliwości. Nie było to wielkie widowisko, przyznam szczerze, że tylko rzucałem na nie okiem, w pierwszej połowie zresztą Real nie stworzył sobie wielu sytuacji, natomiast druga odsłona rozpoczęła się od szczęśliwego gola Garetha Bale'a, pod koniec spotkania piłkarze San Lorenzo trzy razy z dystansu zagrozili bramce Ikera Casillasa. Widać, że Iker wraca do formy, na przestrzeni ostatnich tygodni obronił dwa rzuty karne, dziś też pewnie interweniował. Real jest w momencie wzlotu, Barcelona gdzieś na rozdrożu.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej