Na Arsenal spadło dziesięć plag egipskich, piłkarze kładą się pokotem, Arsene Wenger załamuje ręce, tylko Alexis Sanchez wciąż ma tupet i gra rolę męża opatrznościowego drużyny. Fani Kanonierów są głodni sukcesów, ale mogą ich nie doczekać.

[more]

Wilshere, Monreal, Arteta,Ozil, Koscielny, Ospina, Walcott i Gnabry, oto lista kontuzjowanych w drużynie Arsenalu. Na The Emirates mają szpital, a Arsene Wenger małe pole manewru. W okresie Świąt, gdy Premier League gra w zawrotnym tempie, gdy jest nawałnica meczów, na pozór bez rotacji się nie obejdzie, jednak francuski menedżer nie ma wyjścia. Szczególnie dotkliwa jest absencja Mesuta Ozila, reżysera gry, który w kreacji bryluje jak Andres Iniesta za najlepszych lat. Dość powiedzieć, że Niemiec do dziś pozostaje piłkarzem, który zaliczył najwięcej asyst przy golach Cristiano Ronaldo.

"Przychodzi taki dzień, gdy bogini wiatru muska ustami umęczoną i poniżoną stopę człowieka, a z tego pocałunku rodzi się piłkarski idol"  pisał urugwajski eseista Eduardo Galeano. Historia Leo Messiego jest zwykle licowana z tym aforyzmem, ale nie tylko argentyńskiego geniusza wiąże się z rzeczoną legendą. Wielbiciele piłkarskiej maestrii z Brazylii nie wyobrażali sobie, by ich drużyna na mundialu wyrzekła się jogo bonito, czyli efektownego stylu gry, który w Brazylii uchodzi za przedmiot kultu i futbolowe misterium, a jednak. Dla Brazylijczyków to było poniżej godności. Historia o barokowym dryblerze, kolejnym wcieleniu mitycznego Garrinchy jest odtwarzana za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawia się crack zdolny dorównać gwieździe, która pod względem estetyki gry ponoć nie miała sobie równych. W krajach Ameryki Południowej skłonności do patosu są powszechne, więc ochrzczenie Alexisa Sancheza owym barokowym dryblerem i talentem na miarę piłkarza światowego formatu można zaakceptować. To nic, że ma 26 lat.

Kariera Alexisa Sancheza miała nabrać rozpędu wraz z przyjściem do Barcelony. Tymczasem piłkarz, który urzekł szerszą publiczność we Włoszech, na hiszpańskich boiskach był cieniem samego siebie. Pierwszy sezon w klubie z Camp Nou był dla niego okresem przejściowym, natomiast w drugim obarczono go większą odpowiedzialnością, a on nie potrafił udźwignąć tego ciężaru. Seryjnie marnował sytuacje, miał problemy ze znalezieniem drogi do bramki, a kibicom puszczały nerwy. Dopiero pod skrzydłami Gerardo Martino stał się pełnowartościowym piłkarzem. To on strzelił pięknego gola, który otworzył wynik w meczu decydującym o mistrzostwie Hiszpanii z Atletico Madryt, gdyby nie gol Diego Godina, fani nosiliby go na rękach. Alexis angażował się w grę z zacięciem, co było godne pochwały, wszak dla przykładu Leo Messi rzadko poświęcał się dla drużyny. W grupie piłkarzy wypalonych to on był dostawcą sił witalnych. Dziś w Barcelonie do niego wzdychają, Pedro Rodriguez nie gwarantuje jakości na dłuższą metę, jest graczem chimerycznym, a sam Neymar to za mało.

Alexis z marszu stał się liderem Arsenalu, w tym sezonie strzelił już 11 goli w 13. meczach, spełnia tym samym oczekiwania najbardziej wymagających kibiców. Nie można się dziwić, że gra znakomicie, przed sezonem zachodziły obawy, czy sobie poradzi, bowiem angielska piłka zasadniczo różni się od hiszpańskiej, ale akurat wyznawca doktryny futbolu zjawiskowego, za jakiego uważa się Arsene Wenger łatwo wkomponował Chilijczyka w swój zespół. Styl gry Barcelony jest de facto kompatybilny ze stylem Arsenalu, można się nawet zetknąć z opiniami, że oglądając mecz Kanonierów obcujemy z ''Barceloną bis''. 

Arsene Wenger tworzy projekt ''wielkiego Arsenalu'' od lat. Jego wysiłki jak dotychczas pełzną na marzeniach, zaistnienie w Champions League wciąż jest mrzonką, najbardziej oddani fani odwołują się do wielkiej drużyny, która pod przewodem Thierry'ego Henry godnie reprezentowała Anglię na arenie europejskiej. Jednak bardziej radykalni domagają się zwolnienia Wengera, uznając że jego pomysły dawno się wyczerpały, ich zdaniem nie jest innowatorem, tylko stetryczałem starcem bez inwencji. W rzeczy samej budowa wielkiego Arsenalu to zadanie żmudne i być może niewykonalne. Może taka dola piłkarzy Arsenalu, że muszą być futbolowymi romantykami, a w chwilach próby każdy z nich przeistacza się w Syzyfa daremnie dźwigającego skałę na sam szczyt?

''Dzieciaki Wengera'' już dorosły, ale Arsenal wciąż nie może opędzić się od niechlubnej łatki ubogiego krewnego dla wielkich. Jose Mourinho często dworuje sobie z Wengera, mówiąc że ten wiecznie narzeka. Zresztą w tym sezonie doszło do spięcia między nimi, podczas derbowego meczu na Stamford Bridge. Gdyby sędzia techniczny nie rozdzielił obu panów, skoczyliby sobie pewnie do gardeł. Tamten mecz był pod pewnym względem symboliczny, obnażył wszak ułomność taktyki Wengera, to Arsenal atakował bez chwili wytchnienia, ale Chelsea zgarnęła trzy punkty. Przebłysk geniuszu Edena Hazarda i perfekcyjnie rozegrana kontra wystarczyły na Arsenal. Futbolowy romantyzm dla miłośnika piłki jest tym samym, czym dla melomana ''Piąta symfonia'' Ludwiga van Beethovena, ale czy o wrażenia artystyczne ludziom z The Emirates chodzi?

Do historii Premier League przeszedł mecz Arsenalu z Newcastle, w którym Kanonierzy po pierwszej połowie prowadzili 4:0, ale spektakularna pogoń za wynikiem Srok z St James Park sprawiła, że drużyna z The Emirates zostawiła na boisku rywala dwa punkty. Nie tak dawno Arsenal prowadził w meczu LM z Anderlechtem już 3:0, by zremisować 3:3. Czy to nie jest dziwna drużyna? Przedziwna.

Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej