środa 13 sierpnia 2014
Dwa gole Cristiano Ronaldo stawiające pieczęć na zwycięstwie Realu Madryt są tylko makijażem dla niemożebnego ciągu ''popisów'' kpiących z rywali, którymi ów piłkarz o powierzchowności aroganta krzyżuje plany partnerom, wyrządzając krzywdę również sobie.

[more]

Istna rzeź futbolowa na Realu Madryt podczas pretemporady anno 2014 bynajmniej nie jest weryfikacją rzeczywistej formy drużyny, tylko ułudą ''dezaktywacji'' królewskiego klubu. W przypadku takowego patosu nie należy także zbyt pochopnie potępiać w czambuł Ikera Casillasa, mimo że był winien trzem golom straconym w kończącym okres przygotowawczy starciu z MU. Miarą dyspozycji Casillasa będzie postawa w spotkaniach o najwyższą stawkę, a nie darowanie chwil wpisania się na listę strzelców podczas zaoceanicznego tournee. Carlo Ancelotti zarzekał się już w ciągu minionego sezonu, że nie zamierza udaremnić kariery żywej legendy klubu, nawet na rzecz potraktowania z góry Diego Lopeza, będącego w życiowej formie. W końcu z konieczności, w obawie przed autodestrukcją, wygnał galicyjskiego bramkarza, przywracając na posterunek Ikera. Być może największym paradoksem futbolu jest fakt, że dwaj równorzędni bramkarze ciążą drużynie niemiłosiernie, destabilizują swoją formę, tworząc węzeł gordyjski między słupkami, węzeł który Ancelotti rozsupłał ale tym razem nie polubownie, zdecydował się na jednego z golkiperów, jak na ironię, wybrał tego potencjalnie słabszego.

Jose Mourinho kiedyś powiedział, że pierwszy sezon w nowym klubie jest dla niego swego rodzaju poligonem doświadczalnym, w którym robi rozeznanie w szeregach drużyny, poznaje jej atuty od podszewki, by zespół się zgrywał i wykuwał formę predysponująca go do zdobywania trofeów w swoim czasie. Bynajmniej Carlo Ancelotti nie jest tak radykalny jak wielki Mou, jemu wystarczy jeden sezon by wskrzesić drużynę ze zgliszczy i potem odbywać pochód zwycięstwa. Dwa tytuły w pierwszym sezonie zadają kłam teorii Mou o wypracowaniu optymalnej formy z czasem. Ancelotti budzi powszechną sympatię, jest lubiany przez piłkarzy, potrafi utemperować tak trudnych do okiełznania podwładnych jak Cristiano Ronaldo. Nazywa madryckiego asa profesjonalistą, podczas gdy Mourinho po odejściu z Madrytu drwił ze swojego rodaka. Tak więc po trzech latach konwulsji z nieposkromionym Jose nad Bernabeu unosi się względny spokój, za kadencji portugalskiego szkoleniowca zadziorni gracze tworzyli klany przeciw bossowi, a Ancelotti potrafił zjednać ich wokół siebie. Polityka transferowa Realu Madryt jest specyficzna, rządzi się swoimi prawami, Illaramendi i Isco muszą wycierać ławkę dla rezerwowych w związku z przepychem stężenia gwiazd, Angel di Maria na mundialu był wodzirejem w drużynie Argentyny, nie dorównywał mu nawet Leo Messi, ale niestety miał pecha, który go wyeliminował z decydujących meczów, zarazem dyskredytując w oczach Ancelottiego. Może to też absurd, że piłkarz który rozegrał sezon życia i był najlepszy na boisku w finale Champions League, jest u schyłku swojej kariery w Realu. Na Argentyńczyka parol zaginają PSG i MU. Kolejnym w kolejce do ''odstrzału'' jest Sami Khedira, którego ciężka kontuzja skomplikowała przyszłość w królewskim klubie. Isco miał być złotym chłopcem hiszpańskiej piłki, przez pewien czas miał nawet zadatki na to, wszak niespodziewanie grał na szpicy w drużynie klubowej, ale fama o jego talencie szybko się zatarła. Isco jest zbyt dobrym piłkarzem, by przesiadywać na ławce, powinien znaleźć sobie nowy klub, bo w przeciwnym razem sczeźnie. Illaramendi to piłkarz, który nie jest godzien gry w Realu Madryt, to nie ta liga. Jest to piłkarz mało zwrotny, niesprawny, wolny i bezproduktywny, na domiar złego sam już chyba pogodził się ze swoim losem odcinającego kupony zmiennika, wszak gdy we wczorajszym meczu wchodził na boisko nie miał posępnej miny, najwyraźniej nie jest także ambitny.

Carlo Ancelotti miał już okazję współpracować ze wszelkiej maści magnatami i krezusami świata piłki. Silvo Berlusconi w Milanie, Roman Abramowicz w Chelsea, nowobogaccy w PSG i teraz Florentino Perez w Realu Madryt. Autopsja obcowania z nimi uodporniła go na wszelkie wpływy. Kiedy Gareth Bale zagrał fatalnie w pierwszym swoim El Clasico, a po drugiej stronie barykady Neymar okrasił swój występ golem, media zarzucały trenerowi, że mógł sięgnąć po Brazylijczyka, ale Ancelotti zręcznie rozwiał te wątpliwości na temat Neymara, dementując pogłoskę o jego ewentualnym transferze.''Florentino mi go nie proponował, to wy uporczywie tego piłkarza mi polecaliście do Realu''-powiedział bez ogródek, nie wikłając się w dyplomatykę. Ancelotti nie jest konfrontacyjny, nie jest jednak też uległy, potrafi być kategoryczny. Kiedy dni Ricardo Kaki w Madrycie były policzone, mimo sentymentu do brazylijskiego geniusza, wysłał go na zieloną trawkę. Kibice starali się go do tego zniechęcić, przywołując zabawną anegdotę sprzed lat, kiedy Carletto sprowadzono Kakę, orzekł, że byłoby cudem, gdyby ktoś taki, z wyglądu przypominającego intelektualistę potrafił grać w piłkę. Na szczęście intuicja go tym razem zawiodła. Kaka był na ''poniewierce'' już za kadencji Mourinho, ale dopiero włoski trener definitywnie go ''pogrzebał''. W ciągu nieszczególnego etapu w karierze Brazylijczyka koszulki z jego nazwiskiem rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, tylko uniformy Cristiano Ronaldo miały większe wzięcie. Barcelona nie preferuje gwałtownych zmian w składzie, Realowi fundamentalna rewolucja się uśmiecha, pytanie jak długo? 

Kiedy Pep Guardiola ''dziedziczył'' drużynę Bayernu po Juppie Heyncessie tematem żartu skarżył się mu, że nie będzie potrafił udoskonalić drużyny idealnej. Ancelotti zaś nie ma komfortu wprawiania w ruch futbolowej odmiany perpetum mobile. Konstelacja gwiazd i pochopność orzeczeń odnośnie do personaliów kładzie się cieniem na stabilności kadry zespołu, Ancelotti więc musi po zamknięciu każdego okna transferowego wymuskiwać poszczególne trybiki w swojej machinie do zwyciężania, wymieniając konkretne jednostki. W pierwszym sezonie miał za zadanie wkomponować do składu Garetha Bale'a, teraz przerabia deja vi z Jamesem i Tonim Kroosem. Włoch preferuje obecnie taktykę 1-4-2-3-1, w przednich formacjach grać mają Modric, Kroos, w ataku Benzema, a za nim trio Ronaldo-James-Bale. Można tylko zachodzić w głowę skąd taka brawura w doborze konfiguracji taktycznej przez Ancelottiego, czy Włoch zamierza zburzyć balans pomiędzy formacjami, Xabi Alonso był swego rodzaju pomostu między obroną i atakiem, Toni Kroos kładzie akcent na szturmowanie wrogich bramek, często pozostawiając wolne pole w strefie obronnej, która na papierze jest jego nominalnym umiejscowieniem. Niektórzy przepowiadają, że kiedy wyzdrowieje Jese, Karim Benzema wypadnie z wyjściowej jedenastki, jest to bardzo prawdopodobne, zważywszy że Francuza dotknął raptowny spadek formy. Na mundialu zaprzepaszczał mnóstwo sytuacji podbramkowych, przeciw Sevilli biegał ociężale i był bezproduktywny. James Rodriguez rozczarował w meczu o Superpuchar Europy, był speszony i mało widoczny, ''chował się'' przed odpowiedzialnością, na sam koniec oddał wspaniały strzał, ale to by było na tyle. Trochę mało, czyż nie? Toni Kroos zagrał znakomicie, co Xabiego Alonso może przyprawić o zawrót głowy. Ancelotti ma teraz wielki dylemat, na kogo postawić, urodzaj czasami jest nieznośny. Jose Mourinho u progu swojej kadencji na Santiago Bernabeu zaplanował sobie, że będzie grał trójką defensywnych pomocników, Carlo Ancelotti który za czasów PSG po objęciu prowadzenia, kazał swoim graczom spuścić z tonu, w obawie przed roztrwonieniem bramkowej zaliczki, dziś nie ma problemu z rezygnacji w ogóle z pivotów. Obłęd.

Cristiano Ronaldo został MVP meczu, w hiszpańskiej Marce trochę na wyrost wznosi się na jego cześć dytyramby, spostrzegając w nim męża opatrznościowego, który przełamał złą passę w meczach o Superpuchar, sześć lat temu Real przegrał w batalii o owo trofeum z Zenitem, teraz już nie pozostawił złudzeń. Aleks Ferguson, który wręczył Ronaldo nagrodę dla MVP dość kurtuazyjnie zaznaczył, że wielu piłkarzy na boisku grało jak z nut, ale wybór najlepszego był oczywisty. Być może to odzwierciedlenie uwielbienia trenera dla ukochanego piłkarza, ale jest to zrozumiałe. Portugalski lider Realu po meczu w strefie wywiadów zdradził, że płonął chęcią gry w ostatnim meczu amerykańskiej pretemporady ze względu na możność pogawędzenia z Aleksem Fergusonem, który nauczył go futbolu z najwyższej półki. Ronaldo wczoraj dał koncert, ale nie powetował sobie w żaden sposób klęski na mundialu, gdzie był największym przegranym. Kiedy Ronaldo kradnie show, wczoraj ukradł je Garethowi Bale'owi, który urodził się w Cardiff i chciał uczcić swym recitalem występ w swoim mieście, ludzie zwykli porównywać go z Leo Messim, Ronaldo nie może pogodzić się z faktem, że Messi rozsiadł się na futbolowym tronie i nie ma zamiaru go opuścić. Frustracja Portugalczyka jest podchwytywana przez niewybrednych dziennikarzy, którzy czynią aluzje i tworzą rozmaite kompilacje zestawień. W mojej opinii do Messiego nie przystają ludzkie kryteria, natomiast do Ronaldo już tak. Messi urodził się dla piłki, jest od szczenięcych lat geniuszem, a Ronaldo swoją wielkość wypracował, wylewając hektolitry potu na treningach i przerzucając kilogramy żelaza w trakcie zajęć na siłowni. Być może Ronaldo jest piłkarzem bardziej wszechstronnym, a nawet kompletnym, ale to Messi jest bardziej nieprzewidywalny, to on wyłamuje się z konwencji i obala stereotypy. To Messi jest piłkarzem idącym dalej w kształtowaniu swego niewątpliwego fenomenu, Messi robi kroki do przodu, ustawicznie się rozwijając. Mnie utkwił w pamięci jego gol w meczu rewanżowym Champions League z 2013 roku przeciw Milanowi, w którym odwrócił losy dwumeczu dwoma golami na ''dzień dobry'', a później awans przypieczętowali Jordi Alba i David Villa, po raz pierwszy od wielu lat zdarzyło się, że drużyna, która w pierwszym meczu fazy play off przegrała 0:2, skutecznie odrobiła straty, rok później wyczyn ten powtórzył Manchester United wygrywając z drużyną z Pireusu 3:0, po dwubramkowej porażce w pierwszym spotkaniu. To jest przykład zadawniony, jeśli chodzi o nowsze, to spójrzmy na MŚ, gdzie Leo zdobył cztery gole, każdego nie dzięki wytoczonym ze swoich dział salwom armatnim, ale dzięki sprytowi, przejawowi geniuszu i precyzji, dwa pierwsze gole to były uderzenia z daleka, typowe gole z Barcelony, akcje w stylu Arjena Robbena, myślę że nie ma sensu dalej tłumaczyć jak one wyglądały, tym którzy je przeoczyli, niemniej polecam je obejrzeć, bo są doprawdy urzekająco piękne. Ronaldo strzelał jak napastnik z instynktem do upuszczania krwi przeciwnikom, jego gol nie był dziełem sztuki, niczym wymyślnym, tylko prozaicznym sposobem posłania piłki do siatki. Ronaldo być może jest futbolowym humanoidem, wyżyłowanym rewolwerowcem, Messi to zjawa z kosmosu, on nie jest prawdopodobnie fenomenem bez zadraśnięć, ale najbliżej mu do ideału. Ronaldo natomiast ponadto jest butny i arogancki, we wczorajszym meczu zagrywał piętą w prostej sytuacji jak niepoprawny kuglarz, odkopnął też piłkę po gwizdku krzyżakiem, czy to próba ośmieszenia przeciwnika, piłkarzowi tak doświadczonemu jak boski Cristiano nie wypada dawać się ponieść wodzy fantazji, a już tym bardziej musi zachowywać się stosownie w momentach, gdy drużyna jest pewna wygranej.


piątek 8 sierpnia 2014
Przygnębiony do głębi zespół Barcelony liże rany w poszukiwaniu cezury pod batutą Luisa Enrique,Realu Madryt nie drążą symptomy chorobowe,co więcej,drużyna Carlo Ancelottiego,jest w okresie wzlotu,ale tak czy inaczej musi się mieć na baczności. Nowy sezon to nowe rozdanie. Pytanie, kto będzie wodził rej w zbliżających się zmaganiach o tytuł mistrza Hiszpanii zapewne spędza sen z powiek niejednemu kibicowi dwójki kolosów.

[more]

''Ja stąd odejdę, ale problemów wam nie ubędzie'' mówił Gerardo Martino, kiedy dziennikarze wywierali na nim uciążliwą presję, trener starał się wychodzić obronną ręką w obliczu zarzutów stawianych mu przez pracowników mediów, ale nie podołał. Na zewnątrz być może starał się zachowywać zimną krew i chłodną głowę, ale w głębi duszy cierpiał. Krytyka dotknęła najgłębszych zakamarków jego serca, o czym świadczy zmieszanie szkoleniowca i brak entuzjazmu w trakcie reagowania na nieudanie zagrania piłkarzy podczas meczu. Martino spuszczał nos na kwintę, jakby wiedząc, że Barcelony nie uratuje, on już wcześniej zaplanował odejście. Punktem kulminacyjnym był mecz z Getafe, który drużyna zremisowała 2:2, po golu straconym w ostatniej minucie spotkania. Wtedy argentyński trener przyznał, że on nie odważy się prosić o drugą szansę, jego emocjonalne wyznania sugerowały wręcz chęć dymisji. Ale to jeszcze nie był koniec marzeń o mistrzostwie, mimo że na papierze po tym nieszczęsnym remisie Barca je definitywnie postradała. Los jej dał życie po życiu, mecze Realu i Atletico potoczyły się tak kuriozalnie, że w ostatniej kolejce na Camp Nou, zwycięstwo dałoby Barcelonie tytuł mistrzowski, ale Barcelona nie zwyciężyła, to była pointa dla sezonu, w którym drużyna była narażana na bezmiar przykrości, nie tylko na boisku, ale także poza nim, najbardziej w obozie Barcelony zamierano po śmierci Tito Vilanovy, drużyna chciała pomścić tego niezłomnego człowieka, ale nie była w stanie.

Największym poszkodowanym dekadencji Barcelony prawdopodobnie jest Neymar, nie dość, że poległ z kretesem na boisku wspólnie z drużyną, to jeszcze zszargano jego wizerunek, przez niejasności odnośnie do kwoty transferu, niektórzy przy tej transakcji dopatrywali się defraudacji i łapownictwa. Kiedy Neymar po meczu finałowym klubowych mistrzostw świata prosił Pepa Guardiolę, by zabrał go razem ze sobą do Barcelony, z pewnością nie podejrzewał, że etap w katalońskim klubie będzie dla niego konwulsyjnym konaniem, spodziewał się prawdopodobnie sielskiego i anielskiego życia piłkarza, który zacznie się realizować u boku Leo Messiego. Ale to była tylko bańka mydlana, Neymar był sfrustrowany, często padał na murawę jak rażony piorunem, symulując faule, być może to też był efekt rozdrażnienia nieporadnością drużyny? Neymar niekoniecznie zawiódł w swoim pierwszym sezonie w Barcelonie. Bowiem zważywszy, że trafił do tak wielkiego klubu, należała mu się pewnego rodzaju taryfa ulgowa. Biorąc pod uwagę, że strzelił gola Realowi Madryt, a był bliski zdobycia również drugiego, najważniejszego w finale Copa del Rey, można mu po trosze pobłażać.

Barcelonę bez dwóch zdań dotyka tak zwany burn out, Anglosasi nazywają to zjawisko wyczerpaniem fizycznym i mentalnym. Drużyna po okresie hossy, pocznie na laurach, co jest naturalne, nie można bowiem święcić triumfów dozgonnie, w przypadku Barcelony formuła się wyczerpała, złota era sygnowana przez słynną tiki-takę sięga kresu, w drużynie potrzebna jest fundamentalna przebudowana, nie obędzie się pewnie bez zmiany pokoleniowej, w przeciwnym razie gracze miary Xaviego będą się rozmieniać na drobne, blokując pozycję wyjściową dla młodych gniewnych. O ile są drużyny budowane naprędce, Barcelona ma dobrze rokujące zaplecze w postaci pracującej pełną parą szkółki La Masia, Gerard Deulofeu to jeden z piłkarzy, który powinien dostać swoją szansę w pierwszej drużynie klubu. Oczywiście należy nawoływać o pomiarkowanie, dlatego że nie można również pozwolić, by przedawkowano liczbę graczy ze znikomym doświadczeniem w zespole seniorów. Ale to raczej Barcy nie grozi, więc nie trzeba się obawiać na zapas, krokiem do przodu będzie, jeśli w ogóle jakiś nowy absolwent La Masia zagości w drużynie wicemistrza Hiszpanii. Kiedyś Barcelona opierała swoją siłę na akademii, gracze tacy jak Xavi, Messi, Pique, Alba, Iniesta czy Busquets to wychowankowie, teraz sztab szkoleniowy raczej sceptycznie podchodzi do swoich kadetów.

Kiedy Gerardo Martino próbował modyfikować tiki-takę, spadła na niego lawina krytyki, zaprotestował nawet Xavi. Chorobliwe umiłowanie poniekąd kultowego stylu gry jest uszczerbkiem dla Barcelony, który jej nie wyleczy ze stanu agonalnego, tylko usieje jeszcze więcej trudności. Martino praktykował klubowe pryncypia, ale chciał je urozmaicić, by obronić zespół przed strącaniem po równi pochyłej, lecz zamiast pójść mu w sukurs, wszyscy postawili weto jego pomysłowi na ''uzdrawianie'' Barcy. Kiedy w meczu wyjazdowym z Rayo po raz pierwszy od starcia przeciw Realowi w maju 2008 roku drużyna z Katalonii straciła przewagę w statystyce posiadania piłki na rzecz rywala, ludzie futbolu oniemieli. Jak to, drużyna od lat utożsamiana z rekordowym wskaźnikiem possesion, wypiera się swojego znaku rozpoznawczego? Tamten mecz został wygrany 4:0, Barca nie grała efektownie, ale za to do bólu efektywnie. Gole zdobyła z kontrataku, ponieważ oddała inicjatywę Rayo, by następnie wypunktować go co do joty. Ludziom się to jednak nie podobało, Barcelona ma przecież grać pięknie, mało tego, olśniewająco. Johann Cruyff uważa, że trener w pierwszej kolejności powinien być wierny zasadom, sposobowi gry, bo futbol to rodzaj symfonii. Ale co w takim razie zrobić kiedy owa symfonia przeradza się w sztukę dla sztuki?

Dla mnie niezrozumiałe jest, dlaczego zwolennicy przebrzmiałej już tiki-taki mieli za złe trenerowi Martino, że postanowił naoliwić maszynę, która szwankowała przez powtarzalność i przewidywalność. Prawda jest taka, że Barcy najlepiej się gra z drużynami nie dmuchającymi na zimne, które oddają się futbolowej donkiszoterii bez przemyślenia konsekwencji takiego spazmu nonszalancji i spontaniczności. Wszyscy dobrze pamiętamy kto pierwszy znalazł receptę na wielką Barcelonę made by Guardiola, to był Celtic i Chelsea. Obie drużyny schowały się za podwójną gardą, założyły zasieki, czekały na ruch zakłopotanego przeciwnika. Przy takim obrocie spraw piłkarze Barcy dusili się na boisku jak ryba wyrzucona na ląd. To był dla nich cios śmiertelny, którego nie potrafili odeprzeć. Teraz prawie każdy stawia na przedpolu własnej bramki autobus przegubowy wobec którego ekipa Barcelony jest bezradna, oczywiście są w piłce jeszcze drużyny rzucające wszystko na jedną kartę, ale raz, że jest ich coraz mnie, dwa, ich trenerzy grają vabanque, bo nie uzmysłowili sobie jeszcze, jak najłatwiej zneutralizować Barcę.

Obecne okno transferowe jest szansą na wzmocnienie kadr, Barcelona na razie z umiarkowaniem ''przeczesuje'' rynek. Do klubu dotychczas trafili Ivan Rakitic i Jeremy Mathieu. O ile pierwszy może być jakąś alternatywą dla coraz częściej słaniającego się na nogach Xaviego, o tyle francuski obrońca zdaje się pasować do Barcelony, jak wół do karety. Zresztą kibice na oficjalnej prezentacji przywitali go rzęsistymi gwizdami, dając do wiwatu nie tylko piłkarzowi, ale też człowiekowi odpowiedzialnemu za ten transfer, a więc Andoniemu Zubizarecie. Być może Mathieu został zbyt ostro potraktowany, bo przecież skoro Gerard Pique jest cieniem samego siebie, ambitny przybysz znad Sekwany może wejść w jego miejsce do podstawowego składu. Jedynym niepodważalnym mankamentem Mathieu jest wiek, Francuz ma już 30 lat na karku. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mathieu w ubiegłym sezonie wbił dwa gole Realowi Madryt, oba głową po rzutach rożnych, wszyscy doskonale wiedzą, jakich kłopotów przysparzają Barcelonie kornery, zarówno pod własną bramką, jak i bramką przeciwnika. Może Mathieu będzie takim asem w rękawie jeśli chodzi o grę w powietrzu, może Barca wreszcie zacznie strzelać gole po rzutach rożnych? Dość niepokojące w kontekście transferów, jest nieustosunkowanie się do pozycji w klubie Daniego Alvesa ze strony zarządu. Brazylijczyk z pewnością jest piłkarzem nie byle jakim, ale prawda jest też taka, że w minionym sezonie Barcelona właśnie przez niego straciła najwięcej goli. Alves bowiem często zapędza się pod bramkę przeciwnika, legendą już obrosły jego fatalne centry w pole karne, zapominając o pracy w destrukcji, na jego pozycji wówczas robi się wakat i przeciwnik z tej ''pustki'' nieraz korzysta, zdobywając gola. Co ciekawe, w prasie katalońskiej można przeczytać, że Luis Enrique nie zamierza brać pod uwagę Alvesa odnośnie do graczy wyjściowej jedenastki. Nowy trener Barcelony ponoć skłonny jest nawet dać szansę na prawej obronie Pedro Rodriguezowi, który jest nominalnie ofensywnym pomocnikiem, by posadzić wśród rezerwowych Alvesa. Było o transferach do klubu, teraz o odejściach. Najbardziej zaskakujące jest posunięcie z Ceskiem Fabregasem, piłkarz ten przeniósł się do Chelsea, pod skrzydła Jose Mourinho, mimo iż zastrzegł kiedyś, że w drużynie ze Stamford Bridge nikt go nigdy nie uświadczy. Bynajmniej lojalność w futbolu nie jest dochowywana. Patrząc z punktu widzenia Barcelony, Fabregas z pewnością w minionym sezonie nie grał szapo ba, ale jest to piłkarz z wielkim potencjałem, grzech więc się go pozbywać, prawdę powiedziawszy, nie rozumiem tej decyzji włodarzy z Camp Nou. Do dziś nawet pamiętam, jak w meczu trzeciej kolejki poprzedniego sezonu Primera Division Cesc grał zjawiskowo, w pierwszej odsłonie spotkania z Valencią, trzy razy zagrał kapitalną krosową piłkę do wychodzącego na czystą pozycję partnera, padły z tych podań dwa gole. Fabregas to gracz z zaklętym talentem, który nieraz jeszcze go uwolni, zatem jego odejście może się odbić czkawką Barcelonie.

Pytanie czy Barcelona podniesie się z kolan po okresie wyposzczenia jest więcej niż nurtujące, zagadką pozostaje, czy Luis Enrique będzie chciał urozmaicić skostniałą tiki-takę, czy będzie jej nieprzepartym sługą, który nie ośmieli się nawet tknąć barcelońskiej wizytówki? Bez wątpienia w obliczu odrodzenia specjalne zadanie spoczywa na Leo Messim, czy najlepszy piłkarz naszych czasów będzie w stanie odzyskać zatracony zew, by na powrót sponiewierać truchlejących przed nim bramkarzy potokiem swoich goli? Czy Messi odzyska pasję do gry i będzie jak młody bóg? A może Xavi Hernandez zazna trzeciej młodości? Jeśli Andres Iniesta znów będzie czarować swoimi zagraniami niczym największy boiskowy wirtuoz na kuli ziemskiej, Barcelonie zapewne będzie łatwiej z okrężnej ścieżki zawrócić na drogę zwycięską. Czy Claudio Bravo będzie potrafił wejść w skórę Victora Valdesa,czy będzie bronił równie brawurowo na przedpolu bramki, czy będzie czujny niczym ważka na linii bramkowej, czy zastąpi Valdesa z nawiązką. Ostatni mecz z Napoli w ramach przedsezonowego tournee był dla niego nieudany, gol który przesądził o porażce Barcy obciąża jego konto. Jednakże chilijski bramkarz z pewnością będzie miał wystarczająco dużo okazji, by naprawić swój błąd, podobnie jak reszta drużyny dostanie czas, aby chociaż nawiązać do złotej ery Barcelony według Pepa Guardioli.


piątek 1 sierpnia 2014
Z pozoru niezmiernie owocny overbooking w bramce Realu Madryt jest namacalnym dowodem na to,że w futbolu pole manewru na newralgicznej pozycji między słupkami bynajmniej nie musi być błogosławieństwem, tylko niedolą urągającą sportowej klasie zainteresowanych osobistości bramkarskich.

[more]

Jak donosi dziennik Marca, dni Diego Lopeza w Realu są już policzone: galicyjski bramkarz jest już na walizkach i pozostaje kwestią czasu, kiedy zmieni klubowe barwy. Hiszpańska prasa spekuluje, że w meczu o Superpuchar Europy z Sevillą do bramki stanie Iker Casillas. Bardzo prawdopodobne jest również, że na ławce rezerwowych zasiądzie Keylor Navas, nowo nabyty bramkarz Levante, który stawi się w klubie w najbliższy poniedziałek. Diego Lopez ma jeszcze dwa lata umowy z Realem i wobec chęci ponownego wysforowania dla Ikera Casillasa niekwestionowanej pozycji podstawowego bramkarza Królewskich były golkiper Villareal powinien poważnie rozważyć opcję odejścia, niektóre źródła już podają, że zainteresowane jego pozyskaniem są Monaco i Chelsea. W przypadku ewentualnego transferu Petra Cecha Lopez będzie dla Jose Mourinho bramkarzem jak znalazł. A zatem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że zawodowa gehenna Casillasa powoli przemija.

Casillas jest legendą Realu, człowiekiem na każdym kroku identyfikującym się z rodzimym klubem. Swoją karierę w barwach Królewskich rozpoczął w wieku 10 lat, pierwsze kroki w piłce stawiał w szkółce La Fabrica, dość szybko pokonywał kolejne szczeble w kategoriach wiekowych. Był do tego stopnia utalentowany, że jego premierowy występ w barwach Los Blancos datuje się na 12 września 1999 roku (miesiąc wcześniej w Barcelonie zadebiutował Xavi Hernandez). Od tego czasu Casillas grał w podstawowym składzie, dopiero w sezonie 2001/02 z wyjściowej jedenastki ''wygryzł'' go Cesar Sanchez. Ale dosłownie na chwilę, Jerzy Dudek wiele razy wspominał, że Casillas był tak pazerny na grę, iż nikt nie pomyślał, by stawić go do bramki, żeby nie droczyć ''Świętego Ikera''. Dudek przez trzy lata pobytu w Madrycie rozegrał dwa mecze. Wszystko się zmieniło 22 grudnia 2012 roku, kiedy zagadnięty przed meczem prezes Florentino Perez spojrzał na skład swojej drużyny, przecierał oczy ze zdumienia, Mourinho bowiem desygnował do gry Antonio Adana, debiutanta, kosztem gracza tak ikonicznego jak Casillas. Real przegrał 2:3, a na Mourinho spadły gromy krytyki, niektórzy uważali, że Mou umyślnie postawił na żółtodzioba z Castilli, by dać prezesowi klubu asumpt do relegacji, ale to nie do końca prawda. Mourinho wysłał Ikera na ławkę, żeby go upokorzyć i pokazać kto rządzi w szatni. Piłkarska opinia publiczna dociekała czy aby Casillas nie sczeznął w odwodzie ze względu na swoją awersję do publicznej obcesowości trenera. Obserwując quasi profanacje szkoleniowca postanowił załagodzić napięte stosunki między Barceloną a Realem, wróble ćwierkały, że zatelefonował do graczy Barcy, by przeprosić za niezdyscyplinowanego protektora i propagowane przez niego niesnaski, kiedy Mourinho się o tym dowiedział natychmiast podważył pozycję bramkarza w klubie, bąkając o gwałtownym wzroście formy młodego Adana, który w rzeczywistości był marionetką w rękach Portugalczyka. Dziś już go w Realu nie ma, wraz z odejściem Mou pożegnał się z Królewskimi, przez dwa miesiące był wolnym zawodnikiem, dopiero później podpisał kontrakt z włoskim Cagilari, a w styczniu już grał w Betisie Sevilla, z którym spadł do Segunda Division. Początkowo wprawdzie nieliczni kibice wierzyli w jego talent, ale czara goryczy przelała się po meczu z Realem Sociedad w sezonie 2012/13, kiedy w piątej minucie Adan obejrzał czerwoną kartką, Mourinho rad nierad musiał wstawić do bramki Casillasa, naówczas kibice dostrzegli wyraźną niechęć portugalskiego manipulatora do tego bramkarza i zgotowali owację Ikerowi, dając do wiwatu znienawidzonemu Mou. Mourinho zresztą zaszedł za skórę nie jednemu piłkarzowi, skonfliktowany z nim był także Angel di Maria, któremu zarzucał, że nieumiejętnie szafuje siłami, nieraz nonsensownie harcując po boisku. Poinstruowany Di Maria zaczął realizować wytyczne szkoleniowca, ale formę odzyskał dopiero pod wodzą Ancelottiego. Drugim graczem, który nastąpił na odcisk przerażająco ekscentrycznego Portugalczyka był Mesut Ozil, którego zwymyślał podczas przerwy jednego z meczu, cała drużyna jednak stanęła murem za Niemcem, a Mourinho ostentacyjnie wyszedł z szatni, mówiąc, że piłkarze nie będą mu dyktować, jak ma postępować. Resztę przerwy przesiedział na ławce rezerwowych. Sergio Ramos tak zezłościł się na Mou, że pod swoją koszulkę włożył podkoszulek, który miał zaprezentować w przypadku strzelenia gola.

''Eksperyment'' z fatalnie broniącym Adanem świadczył o frustracji i porywie gniewu, żywionym do Casillasa. Ale to był dopiero wierzchołek góry lodowej, później do bramki wszedł Diego Lopez. Dla wielu to był szczyt warcholstwa, nieprofesjonalności i perfidii ze strony impulsywnego trenera, słowem polowanie na czarownice. Choć było w tym stwierdzeniu więcej niż źdźbło prawdy, trzeba obiektywnie przyznać, że akurat Lopez nie zawodził. Co więcej, spisywał się na medal. Kiedy rozchmurzony Casillas śniedział w odwodzie, jego zastępca odnosił coraz większe sukcesy, bronił wręcz jak natchniony. Najwięcej przychylnych opinii usłyszał po rewanżowym meczu z Manchesterem United w 1/8 finału Champions League 2013 roku, Alex Ferguson nie mógł się go nachwalić. Dość kontrowersyjnie stwierdził nawet, że Lopez interweniował w sposób nieosiągalny dla Casillasa. Trudno odgadnąć czy to rzetelna ocena umiejętności bramkarza, czy głos poparcia przyjaciela dla lżonego zewsząd Mou. W każdym razie na Euro 2012 Casillas był ostoją reprezentacji Hiszpanii, człowiekiem trzymających w ryzach blok obronny La Roja. Najbardziej zaimponował w inaugurującym mistrzostwa meczu z Włochami, kiedy to wyciągnął swoją drużynę z opresji kilkoma istotnie wybornymi robinsonadami. Dla Mourinho to było za mało, on to zignorował.

Konserwatywny Vicente Del Bosque jednak podał pomocną dłoń ''Świętemu Ikerowi'', mimo że Victor Valdes w Barcelonie uzyskiwał wielki szczyt formy. A przecież Lopez też jest Hiszpanem, więc de facto był do dyspozycji selekcjonera. Jowialny krajan emanujący zdrowym rozsądkiem jednak kurczowo obstawał przy Ikerze. Być może do takiej decyzji pchnęły go osobiste doznania. Del Bosque nieraz zwierzał się na łamach mediów z nieprzespanych nocy, które wycierpiał przez chorującego na zespół downa syna-Alvaro. Do dziś jego potomek jest maskotką drużyny narodowej, a Del Bosque odzyskał chęć do życia. Ale to nie wszystko, z pewnością nadal pamięta jak w 2003 roku, dzień po zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii z Realem został niespodziewanie zwolniony ze stanowiska trenera. Mimo to nie żywi urazy do władz klubu, ale w podświadomości pewnie odczuwa absmak i rozgoryczenie. Po MŚ w Brazylii na obu spadła lawina krytyki. Del Bosque zarzucano, że obdarza bezgranicznym zaufaniem doświadczonych piłkarzy, którzy jak sam przyznał, stracili zapał do gry, przed mistrzostwami popularny Sfinks zdradzał, że głód sukcesu dojrzewa wyłącznie u rezerwowego Koke. Mundial zakończył się dla Hiszpanów największą klęską w historii tamtejszej piłki. Niektórzy osądzali, że w meczu przegranym 1:5 z Holandią, notabene najwyżej od ponad 60 lat, zagrał najgorzej w życiu, również spotkanie z Chile mógł zapisać po stronie strat, drugi gol bowiem obciąża jego konto, a był to być może gol kluczowy w kontekście przyszłości Hiszpanii na mundialu. Casillas jednak się nie podłamał, nie wywiesił białej flagi, gdyż ma zamiar dokonać rehabilitacji, rekompensując chwilę zgrozy swoim rodakom i wielbicielom.

Real Madryt to z pewnością klub specyficzny, klub nie akceptujący kompromisów, ławkę dla rezerwowych muszą wysiadywać więc gracze sprowadzeni za 30-40 mln, a przyszłość takich gwiazd jak Isco czy Di Maria jest w istocie enigmatyczna. Florentino Perez dokonuje transferów za zaporowe kwoty, a imigracja graczy na eksport dezaktywuje piłkarzy z rodzimego chowu- dość powiedzieć, że jedynym wychowankiem mającym pewne miejsce w składzie jest Dani Carvalaj. Carlo Ancelotti miał znaleźć remedium na odbudowanie Ikera Casillasa, bo to nie jest jeszcze zgrana karta, tylko nad wyraz solidny bramkarz ścisłej europejskiej czołówki. Na razie nie potrafi go wskrzesić, w minionym sezonie Iker grał w Pucharze Króla i Champions League, to go jednak nie zadowala. Ale pytanie czy nie powinno? W finale Ligi Mistrzów bowiem omal nie zniweczył wysiłku swoich kolegów z drużyny, robiąc niewyobrażalny błąd na przedpolu, po którym padł gol dla Atletico. W nadchodzącym sezonie Ancelotti chce chyba umocnić pozycję swojego kapitana w bramce- w meczach kontrolnych w ramach tournee po Stanach Zjednoczonych broni Casillas, to chyba dobry omen dla jego fanów, Keylor Navas zapewne nie będzie nadwerężał miejsca między słupkami klubowej legendy. Casillas nie jest może najlepszym bramkarzem na ziemi, Leo Messi wszak pokonywał go najczęściej spośród wszystkich bramkarzy, których dotąd karcił swoimi golami, ale przecież nie każdy jest personą tak poczesną dla drużyny. Radzę więc nie przepowiadać a priori fin de siecle Ikera, bowiem bez wątpienia niebawem znów trafi na usta wielu fanów futbolu.

PS.Drodzy czytelnicy, informuję, że robię sobie ponadtygodniową przerwę, wrócę kiedy będzie rozgrywany mecz o Superpuchar Europy.

 


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej