poniedziałek 8 września 2014
Fenomenalny gol Neymara w towarzyskim meczu z Kolumbią podsyca debatę nad wiodącą rolą brazylijskiego wirtuoza w reprezentacji narodowej i usługowym statusem wobec Leo Messiego w Barcelonie.

[more]

''Zabierz mnie stąd'' prosił Neymar Pepa Guardiolę po meczu finałowym KMŚ w 2012 roku, kiedy Barcelona już dochodziła do ściany, a za rogiem kryła się perspektywa końca jej złotej ery, która niechybnie się spełniła. Ostatnim bastionem hegemonii konstelacji gwiazd dowodzonej przez Guardiolę było spotkanie z Santosem o prymat na świecie, które Katalończycy wygrali w cuglach 4:0, ale okazało się, że ta spektakularna wiktoria jest szczęściem w nieszczęściu, wkrótce z drużyną pożegnał się Guardiola, który wyruszył do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał odpocząć od futbolu i zgłębiać arkana futbolu amerykańskiego oraz koszykówki, by tajniki tych dyscyplin zaszczepić w piłce po swoim nieuchronnym powrocie na ławkę trenerską. Niektórzy powiedzą, że Pep porzucił tonący okręt, ale taka interpretacja jego dymisji jest demagogią. Guardiola nie zostawił spalonej ziemi, tylko drużynę nasyconą sukcesami, która nie odczuwała głodu kolejnych triumfów, a to jeden z elementów stymulujących, niezbędnych do utrzymania się na szycie. Neymar jednak mimo że Barcelona była w rozsypce, wyglądał na zauroczonego perspektywą gry u boku Leo Messiego. Kiedy przybywał na Camp Nou zarzekał się, że nie zamierza kwestionować pozycji numer jeden Argentyńczyka w europejskiej piłce. Przez długi czas na boisku był skrępowany, grał prosto, dopiero z czasem zaczął prowokować rywali, puszczając im piłkę między nogami, wskutek czego został najczęściej faulowanym graczem w lidze. Jednak generalnie rzecz biorąc okres jego adaptacji trwał zbyt długo, Neymar w swoim pierwszym sezonie w Primera Division nawet w meczu z czerwoną latarnią ligi, ewidentnym outsiderem, czyli Betisem potrafił szukać kątem oka idealnie ustawionego partnera, mimo że spokojnie mógł spróbować własnych sił, strzelając w stronę bramki. Oczywiście zdarzały się momenty olśnienia, kiedy brazylijski Złoty Chłopak był niesiony jak na skrzydłach, by przypomnieć mecz z Realem Madryt, jego pierwszy w życiu, w którym zdobył pięknego gola, po sprytnej akcji indywidualnej. Ale niestety to były tylko wyjątki, odznaczające się na tle banalnych sekwencji zagrań.

60 mln euro w dużym przybliżeniu kosztował Barcelonę Neymar, wokół tego transferu powstał wielki ferment, bo rzekomo transakcja nosiła znamiona korupcji. To czy transfer był uczciwy, to jednak temat na zupełnie inną opowieść. Ja natomiast w tym momencie zmierzam do tego, że więcej Barcelona zapłaciła tylko za Zlatana Ibrahimovica, który okazał się niekompatybilny ze specyficznym stylem gry Barcy, Ibrahimovic był zresztą przeciwieństwem Neymara, Szwed bowiem nie akceptował wiodącej roli Leo Messiego, a brazylijski mag Messiemu chyli czoła. Astronomiczna kwota transferu świadczy o tym, że Barcelona wiąże z Neymarem swoją przyszłość, ma on być jednym z piłkarzy dla niej fundamentalnych, a nie kurą znoszącą złote jajka w zakresie marketingu. Oczywiście to tylko moja subiektywna opinia, gdyż tak samo mogą twierdzić fani Realu Madryt w kontekście Jamesa Rodrigueza, jednak spójrzmy prawdzie w oczy, przecież gołym okiem widać, że Kolumbijczyk nie ma jeszcze takich umiejętności, by grać pierwsze skrzypce w drużynie Królewskich.

Kiedy zastanawiamy się, co jest przyczyną słabej formy Neymara w Barcelonie i najwyższej dyspozycji w reprezentacji Brazylii, możemy skonstatować, że czynnikiem namacalnie wpływającym na jego grę, jest określenie pozycji na boisku. W drużynie narodowej nie ma bowiem jasno przypisanej roli, w Barcelonie natomiast konsekwentnie holuje piłkę na lewym skrzydle, co oczywiście jest błędem. W tym momencie można dla kontrastu spojrzeć na casus Leo Messiego, Argentyńczyk gra gdzie mu się żywnie podoba, jest elastyczny, Neymara natomiast przyucza się do występowania na skrzydle, przez co zaciera sporą część arsenału swoich możliwości. Messi jest z natury napastnikiem, ale często rozgrywa piłkę, Neymar z kolei przez swoje przywiązanie do jednej pozycji, traci instynkt strzelecki, w ostatnim meczu ligowym z Villareal w dwóch świetnych sytuacjach najpierw lekkomyślnie nabił rywala, a następnie kopnął w trybuny. Z drugiej strony oczywiście można wysunąć wniosek, że to o niczym nie świadczy, bo w reprezentacji gole strzela co rusz, ale jednak mimo wszystko jakiś mechanizm się w głowie zawsze utrwala i piłkarz wie, co mu wolno w reprezentacji, a czego nie wolno w klubie.

Neymar to niewątpliwie największy przegrany ubiegłego sezonu w Barcelonie. Choć, co ciekawe mógł być bohaterem, gdyby w ostatniej minucie finału Copa del Rey lepiej przystawił stopę do piłki, Barcelona wzniosłaby puchar w górę, a Brazylijczyka namaszczono by na ojca zwycięstwa. Ale futbol jest wbrew pozorom skomplikowany i czasami nie można nic zrobić wobec nastręczających się przeciwności losu, niemniej zawsze nadarza się okazja do rehabilitacji, Neymar otrzyma ją w tym sezonie, czy stanie na wysokości zadania?


czwartek 4 września 2014
Szefowie Realu Madryt powinni przeklinać siebie w duchu, przy czym warto zaznaczyć, że nawet jeśli nieliczni posypią głowę popiołem, Florentino Perez nie ugnie się przed rwetesem madryckiej prasy, nie uniesie się honorem, nie uderzy się w piersi za lekkomyślne zbycie Angela di Marii, bo jest dumny jak paw i narcyzm nieustannie mąci mu w głowie. Pewne jest jednak, że zrządzeniem losu Di Maria osiągnął szczytową formę właśnie teraz, co zakrawa na kuriozum z punktu widzenia Madrytu.

[more]

Efektowne starcie Niemiec z Argentyną zatarło absurdalne wrażenie o nonsensie organizowania meczów towarzyskich, było to widowisko porywające, przy czym dość specyficzne, bo był to spektakl jednego aktora-Angela di Marii. Trzy asysty i gol to w zawodowej piłce nie lada wyczyn. Niektórzy przekonywali, że media nadają temu spotkaniu zbyt dużą wagę, szukając drugiego dna, to znaczy dopatrują się pragnienia zemsty za finał MŚ w obozie Argentyńczyków, co koniec końców co ciekawe nie było wytartym frazesem, tylko autentycznym traktowaniem meczu w kategorii starcia o najwyższym napięciu. Argentyna płonęła chęcią odwetu, Niemcy zaś wlekli się po boisku jak wyliniałe lwy nasycone ostatnią zdobyczą. Przy czym nie można na nich pomstować, grali w końcu w przemeblowanym składzie. Jeśli pokutuje opinia, że drużynę buduje się od linii obrony i nie jest to wyświechtana reguła, Niemcy mogą zostać rozgrzeszeni. Po MŚ w Brazylii karierę reprezentacyjną zakończyli Pep Mertesacker i Philip Lahm, czyli gracze stanowiący o szczelności formacji defensywnej. Zastąpili ich młokosi powszechnie nieznani, jak Durm i Howedes. I sprawili zawód swoim zwolennikom, wszystkie gole wszak były do uniknięcia, przy każdym nie przypilnowano jednego z rywali, przy pierwszym i czwartym golu Angel Di Maria był niesiony na skrzydłach, mógł podeliberować z piłką, bo nikt nie pomyślał, by zniweczyć jego zamiary. Jednak Argentyńczycy też robili kardynalne błędy, wręcz juniorskie. Nieodpowiedzialnymi stratami piłki w środku pola doprowadzili do zamętu pod własną bramką, ale Mario Gomez nie potrafił strzelić w miejsce niedostępne dla bramkarza. Argentyńczyków z pewnością ciekawi jak na posadzie selekcjonera Argentyny spisze się Gerardo Martino, początek w Barcelonie również miał fenomenalny, w debiucie rozgromił Levante 7:0, ale im dalej w las tym więcej trudności, które w tym wypadku okazały się być ponad jego siły. Jeśli chodzi o taktykę Albicelestes, to na pewno nie będzie to tiki-taka, Martino nie jest bowiem orędownikiem tej strategii, aczkolwiek nie ma też do niej uprzedzeń. Jego Barcelona starała się czasami grać z kontrataku i generalnie z większym wachlarzem nowinek niż przedtem, by przeciwnik miał większe kłopoty z czytaniem gry, czy Martino zaszczepi swoją koncepcję z powodzeniem w reprezentacji swojego kraju? W Barcelonie mu się nie udało, bo musiał zderzyć się ze sprzeciwem piłkarzy, dla których tiki-taka jest futbolowym misterium, być może gracze reprezentacji Argentyny będą bardziej otwarci na nowe pomysły? Wprawdzie obiło mi się kiedyś o uszy, że Leo Messi nie protestował przeciw innowacji tiki-taki wprowadzanej w życie przez Martino, ale to była raczej kurtuazja i kokieteria, którą argentyński geniusz chciał dodać otuchy krytykowanemu zewsząd trenerowi. Tak czy inaczej Martino pisze nowy rozdział w swojej trenerskiej karierze, czy po nieudanym epizodzie w Barcelonie będzie potrafił ugruntować pozycję Argentyńczyków na futbolowym Olimpie? Czy to nie za wysokie progi dla tego szkoleniowca, biorąc pod uwagę, że ostatnio odnosił sukcesy z reprezentacją Paragwaju.

Angel di Maria został wybrany piłkarzem meczu w tegorocznym finale Champions League, ale na Florentino Perezie to nie zrobiło wrażenia, nie było już odwrotu od jego decyzji o zastąpieniu Di Marii Jamesem Rodriguezem. Ostatnio kolportowana jest pogłoska, że o transferze przesądziła perspektywa nakręcanie koniunktury, bo James jest finansowym rekinem, który zarabia na siebie, czego nie można było powiedzieć o Di Marii. Kiedy Mesut Oezil odchodził z Realu, Cristiano Ronaldo płakał z rozrzewnieniem, teraz następuje powtórka z historii, z Madrytu relegowany został kolejny filar drużyny i Ronaldo znowu ma do tego sceptyczny stosunek. W mediach niedawno powiedział, że nie wypowie się na ten właśnie temat, bo jego osąd stoi w sprzeczności ze zdaniem większości. Sam Di Maria zawsze darzył Ronaldo szacunkiem, obaj mieli przyjazne relacje, Angel zresztą ostatnio zdradził, że gdyby nie Portugalczyk, on już dawno zwinąłby żagle, obierając kierunek na Manchester. Jerzy Dudek w swoim cyklicznym felietonie dla Przeglądu Sportowego rozbudził sensację pisząc, że włodarze Realu nie pozwolili na występ Di Marii w finale mundialu, piłkarz podobno przeżył to z wielkim bólem, to była dla niego trauma, mecz na który czekał całe życie przeszedł mu koło nosa. Wieść niesie, że właśnie wtedy przelała się czara goryczy i Di Maria przestał się wahać, postawił jasno sprawę, można z tego niepotwierdzonego doniesienia wnosić, że szefowie Realu kopali dołki pod argentyńskiego asa, aż ten wreszcie się poddał.

Forma Angela di Marii nie jest zaskoczeniem, piłkarz ten na mundialu był motorem napędowym Argentyny, to Leo Messi był egzekutorem, więc to on polaryzował uwagę ludzi piłki, ale Di Maria budował akcje od podstaw i był fundamentem tej drużyny. Kiedy w minioną sobotę zadebiutował w Premier League, trudno było się dziwić jak gra, dziwne było tylko to, że przewyższał swoich partnerów, którzy przebyli okres przedsezonowy, kiedy Di Maria był na walizkach i stracił kontakt z piłką. Mamy więc do czynienia z tym samym, co spotkało Garetha Bale'a przed rokiem. Saga transferowa Walijczyka wybijała go z rytmu i zanim zaczął błyszczeć musiał przebrnąć etap przejściowy. Transfer Di Marii do MU opiewał na 60 mln euro, jest to rekord Premier League, czy najdroższy piłkarz w historii ligi angielskiej będzie potrafił utrzymać ciężar odpowiedzialności? Na razie jest na dobrej drodze.


poniedziałek 1 września 2014
Smutek w Madrycie,euforia w San Sebastian. W efekcie heroicznej pogoni za wynikiem Real Sociedad odrobił stratę dwóch goli i tym samym odwrócił losy spotkania z imiennikiem z Madrytu. Sposób w jaki piłkarze Jacoby Arasate uzyskali wynik 4:2 był aktem spektakularności i dowodem na niezłomność drużyny z Kraju Basków.

[more]

Mecz między Realem Sociedad a Realem Madryt przysporzył widzom nadspodziewanie wielu emocji i wzruszeń. Wbrew zapowiedziom, to nie było klasyczne starcie Dawida z Goliatem, tylko konfrontacja godnych siebie rywali. Co prawda pierwsze dwa kwadranse spotkania na Estadio de Anoeta przebiegały pod dyktando Królewskich, którzy nadawali ton grze i osiągnęli gigantyczną wręcz przewagę optyczną, dokumentując stadium swojego górowania nad rywalami dwoma golami, ale z upływem minut ten stopień przewyższania drużyny przeciwnej systematycznie malał, aż w końcu nie było po nim ani śladu i role się odwróciły. Real Sociedad złapał wiatr w żagle, ruszył do boju i rzucił się na ratunek przed potencjalnym upokorzeniem, wychodząc z tej opresji zwycięsko. Przy czym bitni Baskowie nie grali szczególnie wyrafinowanego futbolu, kładli akcent na grę skrzydłami na rzecz wirtuozerii oraz wodzy fantazji.

Wszystkie cztery gole dla Sociedad padły wskutek centr w pole karne, w ten sposób dwie asysty zanotował Xabi Prieto, poza tym gol numer jeden i cztery po prawdzie też tak właśnie został zdobyty. Aczkolwiek to był trochę inny typ akcji, ponieważ Carlos Vela przy czwartym posłał piłkę do siatki po rzucie rożnym, zaś pierwsza bramka to był piłkarski bilard, a mnie chodzi o gole poprzedzone płynną i składną grą pozycyjną. Tym niemniej gole te z grubsza przypominały dwa pozostałe. Ostatni z nich w dodatku najdobitniej obnażył mankamenty Królewskich w formacji obronnej, z pewnością rzeczona akcja była kompromitująca dla sztandarowej pary stoperów-Sergio Ramos-Pepe. Dla Ramosa zresztą to był mecz w istocie szalony. Najpierw wyprowadził Real na prowadzenie, później huknął z wolnego w poprzeczkę, a przy stanie 0:2 groźnie główkował ponad bramką. Bynajmniej w futbolu nietrudno przebyć drogę od bohatera do jednej z czarnych owiec.

Kibice Realu Madryt zamiast zrzucać odpowiedzialność na karb piłkarzy, powinni obciążyć winą Florentino Pereza. Perez bowiem ''wypłoszył'' z klubu dwóch czołowych graczy-Xabiego Alonso i Angela di Marię. Nie byłoby prawdopodobnie w tym nic dziwnego, gdyby nie zwyżka ich formy. Di Maria rozegrał najlepszy sezon w karierze w kampanii 2013/14, na mundialu zdaniem wielu był lepszy od Leo Messiego, ponadto miał niebagatelny wkład w zdobycie opłakiwanej uprzednio coraz intensywnej decimy, ale mimo tego został bezrefleksyjnie spieszony z Santiago Bernabeu. Teraz będzie grał w MU, dokąd przyszedł za około 60 mln euro, w swoim debiucie w drużynie Louisa van Gaala był najlepszy na boisku, co jest pewnego rodzaju symptomem. Xabi Alonso z kolei rozegrał pierwszy mecz pod kierunkiem Pepa Guardioli w Bayernie i wykonał swoje zadania znakomicie, mimo iż Guardiola natychmiast rzucił go na głęboką wodę, to znaczy desygnował do linii obrony. Gwoli ścisłości, nominalnie Alonso jest defensywnym pomocnikiem, więc stanął przed wyzwaniem i nie przeląkł się go.

Zdaje się, że po transferze Xabiego Alonso skład Realu się zdestabilizuje, ulegnie zachwianiu równowagi za sprawą chmary piłkarzy o inklinacjach do gry pozycyjnej i niedomiarowi speców od pracy w destrukcji. Toni Kroos przedkłada atak nad obronę, Xabi Alonso natomiast był swego rodzaju spoiwem między obiema formacjami.

Carlo Ancelotti nie tylko bagatelizuje balans między obroną i atakiem, ale też przez skrajnie okrojoną kadrę wystawia chociażby Isco na lewym skrzydle, w zastępstwie za Cristiano Ronaldo, ale jednak, mimo że ten nie ma wprawy na tej pozycji. We wczorajszym meczu Isco grał na całej szerokości boiska, emancypując Marcelo, który jednak miał wielkie kłopoty. Z Cristiano Ronaldo gra często na obieg, z Isco nie mógł.

Problemem Realu jest też brak klasowego napastnika, Karim Benzema razi nieskutecznością, nie dość, że przez większość meczu jest odłączony od gry, to nie potrafi zachować zimnej krwi, gdy stoi przed dogodną szansą na gola. Wczoraj tradycji stało się zadość, zamiast do siatki trafił w słupek. Fani Realu wierzą, że wypożyczony last minute Chicharito Hernandez, będzie bardziej efektywny niż francuski goleador. Ale wiara ta jest mglista, bo Hernandez najlepiej gra w epizodach, kiedy jest tak zwanym jokerem. Za kadencji Aleksa Fergusona Meksykanin był porównywany z Ole Gunnarem Solksjaerem, w minionym sezonie zdobył zaledwie cztery gole, być może złapie drugi oddech w Madrycie. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Falcao przeszedł do MU, Real więc skusił się na Chicharito.

Barcelona wygrała 1:0 z Villareal, Leo Messi tym razem nie trafił do siatki, ale asystował przy zwycięskim golu zdobytym przez Ramireza, w tym momencie można tylko zapytać, czy niepostrzeżonym sposobem na sukces nie jest wprowadzanie do składu pierwszej drużyny absolwentów akademii La Masia, a w przypadku Realu-La Fabrica? Carlo Ancelotti jeszcze nie sięgnął po żadnego z wychowanków, Luis Enrique daje im szanse.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej