niedziela 13 kwietnia 2014

Czy po latach posuchy Liverpool zażegna nie przynoszącą chluby serię niepowodzeń? Wygląda na to, że piłkarze Brendana Rodgersa mają wszelkie dane ku temu, by zdobyć mistrzowską koronę. Wizja futbolu menedżera klubu z legendarnego stadionu Anfield z dalsza przypomina mi filozofię taktyczną wcielaną w życie przez Carlo Ancelottiego w drużynie Realu Madryt. Obaj mistrzowie trenerskiego fachu stawiają na futbol kontaktowy, uwzględniający piorunującą grę z pierwszej piłki i częstą wymienność pozycji ofensywnych zawodników. Szybki jak błyskawica Raheem Sterling jest motorem napędowym akcji zaczepnych swojej drużyny, ale też piłkarzem nieszablonowym, łamiącym stereotypy schematyczności dzięki brylantowej technice. Oprócz świetnie opanowanej umiejętności notowania dośrodkowań wymierzonych co do centymetra, których notabene nie ma okazji często wykonywać, ze względu na ustawienie taktyczne poszczególnych piłkarzy Liverpoolu, posiadł również instynkt antypatycznego cyngla, bez skrupułów wypełniającego swoją powinność. O tej cesze dał znać, gdy wyprowadził na prowadzenie swoją drużynę. Proszę zwrócić uwagę, że akcje The Reds są często rozgrywane na zawężanej przestrzeni, to odróżnia Liverpool od Realu Madryt, który zwykle rozciąga grę w miarę możliwości. Na papierze ekipa z Merseyside ma w składzie podstawowym parę środkowych napastników, ale to tylko kłamliwa teoria. De facto jedynym snajperem z prawdziwego zdarzenia jest krnąbrny Urugwajczyk-Luis Suarez. Daniel Sturidge z reguły obsadza jedną z flanek nie zajmowanych aktualnie przez Raheema Sterlinga. Nie wiem dokładnie jak przedstawiają się jego statystyki, ale wygląda mi na gracza roztargnionego, mającego kłopoty z zachowaniem zimnej krwi otrzymawszy okazje podbramkowe. Moje subiektywne odczucie odzwierciedla sytuacja w której genialnie obsłużony Anglik, mając przed sobą tylko golkipera rywali, fatalnie przestrzelił obok lewego słupka bramki. Ponadto Sturidge nie jest skory do zespołowej współpracy, zauważyłem że lubuje się wręcz w staraniach tworzenia własnego spektaklu. Luis Suarez uwielbia zdobywać gole, ale nie jest aż tak pazerny na trafianie do siatki, aby unikać gry kolektywnej. Na wstępie tekstu napisałem, że drużynę Liverpoolu wiele łączy z ekipą Realu Madryt, ciekawe może być porównanie między liderami obu eksportowych drużyn. Mianowicie, sądzę iż niesforny Suarez w przeciwieństwie do Cristiano Ronaldo nie jest egoistycznym cynikiem, lecz graczem ceniącym wyżej sukcesy zespołu niż osobiste spełnienie. Liverpool zwyciężył dziś zaledwie jednym golem, ale wynik 3:2 jest w pełni adekwatny do tego, co działo się na boisku w przekroju całego meczu. W drugiej połowie piłkarze Brendana Rodgersa za bardzo się rozróżnili i pozwolili zaprezentować próbkę umiejętności Davidowi Sivie, który wespół z Jamesem Milnerem przeprowadził dwie bliźniaczo podobne akcje, Silva był jedynym jasnym punktem w drużynie City, pozostali gracze mnie zawiedli. Milner nie pokazał nic olśniewającego, dwa celne dośrodkowania to chyba szczyt szczytów dla tego piłkarza.


czwartek 10 kwietnia 2014

Barcelona poza burtą Ligi Mistrzów! Epokowy sukces Atletico Madryt jest równoznaczny z historycznym potknięciem katalońskiego giganta. W tym momencie aż ciśnie się na usta pytanie, czy na czele klasyfikacji hiszpańskiej elity klubów piłkarskich właśnie dokonuje się zmiana warty. Diego Simeone z grupy futbolowych rozbitków uczynił drużynę kompletną, do tej pory wydawało się, że wschodzącą potęgę Atletico definiuje wyłącznie żelazna defensywa, dzisiejszego wieczoru przekonaliśmy się, iż również repertuar ofensywnych wariantów gry czarnego konia europejskich boisk jest zastraszająco bogaty. Aż dziwne, że znakomite niewątpliwie inklinacje do uprawiania przepięknego futbolu były dotąd tak misternie zatajane. Może Diego Simeone czekał na specjalną okazję, by nie zapeszyć, zdradzając drugie oblicze swoich piłkarzy. Tak czy inaczej Atletico od pierwszych minut dzisiejszego spotkania zaryzykowało, prowadząc zmasowane ataki. Barcelona nie była na taką ewentualność przygotowana, naturalnie, trzeba winić Jordiego Albę za przegraną w walce o pozycję na prawej stronie boiska, mówię tu o akcji na wagę zwycięskiego gola, ale równie dobrze można znaleźć wytłumaczenie takiej, a nie innej postawy lewego obrońcy. Z założenia Alba jest skrajnym defensorem, więc trudno się dziwić, że nie nadążył za pomocnikiem rywala. Oczywiście akurat w tej sytuacji przebywał w swojej nominalnej strefie, ale nie zmienia to faktu, że w rzeczywistości jest...skrzydłowym, a nie typowym obrońcą. W meczu z Realem Madryt często dopuszczał do centr Angela di Marię, w starciu z Atletico było to o tyle bolesne, że zawiązał się pojedynek główkowy i gracz Barcy z góry stał na straconej pozycji. Błędu Alby nie można było już naprawić, bo pociągnął on za sobą poważne konsekwencje wobec których Barcelona od lat jest bezsilna, a mianowicie wzrost piłkarzy utrudniający walkę w powietrzu. Po ostatnim El Clasico fala krytyki spadła na J.Mascherano, który był winowajcą dwóch z trzech straconych goli, ale czy werbalne strofowanie środkowego obrońcy było nader słuszne? Pewnie tak, aczkolwiek fizjologii nie da się oszukać, po tym meczu, uczciwie przyznaję, sam nie zostawiałem na Argentyńczyku suchej nitki, jednak dopiero teraz zrozumiałem, że swoje trzy grosze do poniesionych strat wtrącił wówczas Dani Alves, a dzisiaj powtórkę zaserwował Alba. Tak więc, środkiem na unikanie tego typu goli, zdaje się być, po prostu blokowanie dośrodkowań przeciwnika, w przeciwnym razie bowiem piłka nadal będzie wpadać do bramki. Barcelona pod kierunkiem Pepa Guardioli słynęła z wysokiego pressingu, umożliwiającego szybki przechwyt piłki. Teraz to gracze Atletico wywierają równie skutecznie presję na obrońcach rywali. Agresja, oczywiście w pozytywnym słowa znaczeniu, wystarczyła na odebranie piłki człowiekowi tak opanowanemu i odznaczającemu się ogładą jak Sergio Bousquets. Ten odbiór skutkował znakomitą sytuacją rozegraną na jeden kontakt przez dwóch zawodników, akcje Atletico polegały na tym, aby jak najszybciej przetransportować piłkę pod bramkę Barcelony. Futbol to jednak nie tylko tiki-taka, bazująca na wysokim procencie posiadania piłki. Diego Simeone stara się znaleźć drogę do zwycięstw poprzez styl mało widowiskowy, ale za to jakże skuteczny. Być może mecze Atletico z Barceloną nie należą do porywających, ale pamiętajmy, że miarą poziomu drużyny są osiągane wyniki, a nie efektowność gry, którą Barcelona z pewnością posiada, ale wczoraj nie potrafiła nawet jej wykrzesać. To była zasłużona porażka, nie można powiedzieć,że grał jeden zespół, a drugi strzelił przypadkowego gola i wygrał. Barcelona nie miała wizji gry alternatywnej do skostniałej tiki-taki, która została dokumentnie rozszyfrowana. Z doświadczenia wiem, że piłka nie lubi skrajności, obłędne zamiłowanie do zawodzącego coraz częściej stylu gry najprawdopodobniej jeszcze nie raz zaprowadzi Dumę Katalonii w ślepy zaułek. Czy fanów Barcelony nie powinno niepokoić, że najlepsze sytuacje strzeleckie, to niezdarne dośrodkowania Alvesa? Iniesta i Xavi w meczach z potentatami odcinają się od gry, Barcelona musi więc liczyć na błysk geniuszu Neymara da Silvy i Leo Messiego, wczoraj brazylijski ogniomistrz przeprowadził tylko jedną akcję skrzyłem, Messi był niewiele lepszy. Kiedyś mówiło się o tym, że partnerzy zamiast strzelać w poszukiwaniu swojego gola, wolą obsłużyć wymierzonym podaniem Messiego, rzeczywiście czasami te słowa stają się faktem. Mam poważne wątpliwości czy Alexis Sanchez nie wykonywałby lepiej rzutów wolnych, które Messi zwykle marnuje, obijając mur. Nie ma najwidoczniej przysłowiowego dynamitu w stopie, Gerardo Martino na razie tego nie widzi, pytanie kiedy zauważy może być bardziej istotne niż zapewne teraz pomyślałeś drogi Czytelniku.


środa 9 kwietnia 2014

Ależ to był dreszczowiec, stojące pod niebywale olbrzymim napięciem i zapierające dech w piersiach widowisko najwyższych lotów. Borussia Dortmund odrodziła się, ratując twarz po upokarzającej porażce na Santiago Bernabeu. Piłkarze BVB ledwie wrócili zza światów, a już musieli, chcąc nie chcąc, wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. Większość graczy Jurgena Kloppa rozegrało zapewne najbardziej kompletny mecz w karierze, ale w ostatecznym rozrachunku, to Real jest górą. Zazwyczaj, kiedy zapadając takie rozstrzygnięcia na rzecz faworytów, zwykło się mówić, że o zwycięstwie zadecydowało doświadczenie, wyrachowanie, detale, w tym przypadku, końcowy triumf Realu Madryt należy rozpatrywać w kategorii niesprawiedliwego uśmiechu fortuny. Piłkarze Carlo Ancelottiego po mało przekonującym kwadransie gry, dostali rzut karny, do tego momentu jeszcze kontrolowali przebieg wydarzeń na placu,ale później nastąpił gwałtowny zwrot w tył. Na początku meczu, mózg drużyny z Madrytu, Luka Modric, jeszcze notował nietuzinkowe zagrania w swoim stylu, ale potem zaginął i już nie wrócił na właściwe tory. Angel di Maria po przestrzelonym rzucie karnym podłamał się psychicznie, wyłączając się z gry. I jak tu grać pięknie, strzelać gole, skoro dwaj najbardziej kreatywni gracze wypadają z obiegu? Tak więc Borussia nie miała konkurencji wśród środkowych pomocników, Real się skompromitował, dość powiedzieć, iż zestaw graczy z linii pomocy uzupełniał paralityczny Illaramendi, który wsławił się w tym meczu, jedynie tym, że sprokurował utratę drugiego gola, to był błysk jego rzekomego geniuszu. Na szczęście Ancelotti oszczędził temu zawodnikowi czas prezentowanej przezeń nieudolności, wprowadzając do gry Isco, piłkarza o brylantowej technice, który trochę ustabilizował sytuację w środku pola. Jego chłodna głowa z piłką u nogi i przemyślane wybory, czy nawet napędzanie kontr, których wcześniej nie zobaczyliśmy wcale, ostudziło rozgorączkowanych Dortmundczyków. Oczywiście nie w stopniu najwyższym, bo H.Mchitarian miał swoje szanse, ale jednak. Marco Reus już tak nie szalał na boisku, a Robert Lewandowski nie mógł się uwolnić spod opieki obrońców. Zatem druga połowa była lepsza w wykonaniu Realu Madryt, ale nie na tyle by wymazać z pamięci żenująco słabą pierwszą, w której to gracze Borussi walczyli w pocie czoła,a piłkarze z Hiszpanii oniemiali, nie wiedząc co się dzieje. Dortmund odpadł, Madryt awansował. Futbol znowu nagrodził gorszych,zabierając wbrew logice korzyści lepszym.


czwartek 3 kwietnia 2014

Real Madryt nie zagrał koncertowo w meczu z Borussią, ale mimo wszystko, nie bójmy się tego powiedzieć, rozbił drużynę z Niemiec w puch za sprawą swojego wyrachowania i zbilansowanej układanki taktycznej. Jurgen Klopp przegrał korespondencyjny pojedynek ze swoim vis a vis na ławce trenerskiej ''Królewskich'', strategiczna koncepcja niemieckiego trenera, przynajmniej w moim subiektywnym odczuciu, była sensacyjnie karkołomna. Carlo Ancelotti wyraźnie wypunktował opiekuna BVB, który zamiast zagrać w otwarte karty z Realem Madryt, poszedł w ślady Jose Mourinho, przedkładając wybitnie obronne ukierunkowanie ponad ewentualną prezentację repertuaru ofensywnych umiejętności. Liczebność obronnego skomasowania odwróciła się przeciw Borussi. Budowanie defensywnej twierdzy ułatwiło tylko zadanie drużynie Realu. Piłkarze Carlo Ancelottiego dostali nadmiar wolnej przestrzeni, przy pierwszym golu jak na dłoni było widać, że zaangażowanie graczy ''Królewskich'' w atak było równie wielkie jak podopiecznych Kloppa w konstrukcję obronnego zamurowania. Dzięki zachowawczej myśli taktycznej gości, Dani Carvalaj mógł częściej grać na obieg, oskrzydlając akcje i tym samym wietrząc szansę swojej drużyny na otworzenie drogi do zdobycia gola. Powie ktoś, nie warto otwierać się przed Realem, bo można narazić się na zabójcze kontrataki podrażnionej bestii. Pewnie trochę prawdy w tym stwierdzeniu jest,ale w takim razie jak grać z Realem? Przecież przesadna obrona dostępu do własnej bramki wiąże się z częstszym popełnianiem fauli,a konsekwencją tego jest nie raz umożliwianie egzekwowania rzutów wolnych Garethowi Bale'owi i Cristiano Ronaldo, czyli specjalistom od strzałów ze stojącej piłki. Wczoraj przekonaliśmy się jak mocni są w tym elemencie. Gdyby nie bohaterskie robinsonady bramkarza Borussi, obaj mieliby o jednego gola więcej na koncie. Oczywiście wynik 0:2 zmusił BVB do odważnej gry, jak można było przypuszczać, skutkowało to kontrami napędzanymi przez Bale'a. Rayo Vallecano w sobotę zagrało z większą aktywnością w formacji ofensywnej i przegrało 0:5, Borussia 0:3. To nie najlepiej świadczy o drużynie z Niemiec. Borussia bardziej ten mecz przegrała, niż Real wygrał.


wtorek 1 kwietnia 2014

Drużyna Atletico Madryt dzisiejszego wieczoru nie dała za wygraną wszechpotężnej Barcelonie, nieobliczalny zespół Diego Simeone kładąc akcent na kompatybilność bloku obronnego zatuszował swój bogaty arsenał ofensywnych atrybutów.Wysoce zaawansowana dyscyplina taktyczna, unaoczniająca największy pułap kultury gry obronnej w połączeniu z zajadłą walecznością długimi momentami neutralizowała słynną tiki-takę w wykonaniu Barcelony. Zwłaszcza początek bitwy na Camp Nou był dla Atletico obiecujący, wysoki pressing uniemożliwiał krótką wymianę podań na małej przestrzeni, na domiar złego dla piłkarzy Gerardo Martino, moment najlepszej dyspozycji rywali zbiegł się z niefrasobliwym wznowieniem gry przez bramkarza Pinto. Ten gruby błąd mógł kosztować Barcelonę wiele,Atletico nie stwarzało sobie klarownych sytuacji podbramkowych, więc z pomocą postanowił przyjść doświadczony Pinto na spółkę z obrońcami. Punktem kulminacyjnym meczu była wymuszona zmiana Diego Costy, po opuszczeniu boiska przez Brazylijczyka Atletico już nie grało z wcześniejszą intensywnością, pasją i weną. Barcelona przejęła inicjatywę, jednak optyczna przewaga nie była równoznaczna z wieloma okazjami do zdobycia gola. Neymar miał mało wolnego miejsca, więc rad nierad musiał wybierać najprostsze rozwiązania zakończenia poszczególnych akcji. Oczywiście nie mógł, siłą rzeczy rozwinąć skrzydeł, namnażając liczbę swoich kombinacji technicznych, ale i tak zrobił bardzo dużo. Strzały z dystansu z pewnością napędziły stracha bramkarzowi Atletico. Nie zapomnijmy jeszcze, że urzeźbił arcyważnego gola w kontekście awansu do dalszej fazy rozgrywek. Leo Messi tym razem nie zagrał wspaniale, jak ma w zwyczaju, ale w kategorii katastrofy również nie można rozpatrywać jego występu. Znamienna była sytuacja, w której zagrał idealną prostopadłą piłkę do Iniesty, można powiedzieć, że obaj piłkarze wymienili się rolami. Brawa dla Messiego, który znów udowodnił, iż jest hojnym altruistą, a nie jak Crisitano Ronaldo, rozwydrzonym narcyzem. Gerardo Martino ostatnio mnie nie przekonuje swoimi decyzjami odnośnie przetasowań personalnych, przede wszystkim ordynuje je za późno.Czy argentyński szkoleniowiec nie mógł wcześniej zastąpić bezproduktywnego Fabregasa skrzydłowym Alexisem Sanchezem? Kiedy na bokach boiska otworzyły się wolne korytarze, warto było zaryzykować i wykonać tę zmianę znacznie szybciej. Tym bardziej, że wpłynęła w znaczącym stopniu na obraz gry.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej