Argentyńskie pięknoduchy i esteci mieli przyprzeć do muru irańskich niewolników peryferyjnych czeluści, outsiderów zamkniętych w izolatce wobec cywilizowanego futbolu, następnie przystawić celownik swojej armaty do skroni pozornie bezbronnych Azjatów, by roznieść w puch skład pustaków wmurowanych na całej szerokości boiska,z powodu utorowania wszystkich dróg prowadzących do bramki.

[more]

A jednak w rzeczywistości mecz z Iranem nie był przygrywką, tylko ofiarnym bojem z własnymi mankamentami. Leo Messi znów jest ojcem zwycięstwa Argentyny, ręką opatrznościową czuwającą nad wynikiem końcowym niepomyślnego meczu, kowalem losu coraz rzadziej wykuwającym gole na wagę triumfów południowoamerykańskiego narodu. Śpiący królewicz, a może zblazowany kolos? Messi już chyba nie jest najdoskonalszym bogiem futbolu, tylko graczem, z trudem liderującym drużynie, wciąż ma zaklęte w swoich bezcennych nogach pokłady niebotycznego talentu, niestety od wielkiego dzwonu potrafi je odczynić. Na tym etapie mundialu ma już dwa gole na koncie, oba bliźniaczo podobne, jakby odciśnięte od identycznej matrycy, w stylu tych zdobytych dla Barcelony, zejście do środka i strzał w dalszy róg bramki, ot, cała filozofia obydwu.

Powie ktoś, geniusz, w jakimś sensie pewnie tak, ale nie bójmy się oczekiwać od Messiego więcej, on ma zaskakiwać, a nie się powtarzać, skracając wielość repertuaru ujmujących zagrań. Arjen Robben jest graczem kojarzonym z jednym zagraniem, co ciekawe, tym samym, które właśnie dzisiaj oraz uprzednio przeciw Bośni i Hercegowinie również wykonał Leo. Futbol ma naturalną skłonność, by poszerzać wachlarz wymagań wobec geniuszy go reprezentujących. Wielu ludziom już się przejadła słynna tiki-taka, najwybredniejsi fani żądają od drużyny Barcelony większej wszechstronności w grze. Leo Messi też nie może się ujednolicić, parając się utartymi schematami, nie przez przypadek rywale coraz częściej go neutralizują, aktualnie nawet odczytywanie intencji największego fenomena współczesnej piłki nie wymaga szczególnego wytężenia umysłu. Wystarczy zagęścić przedpole własnej bramki i Messi zamiast być w ogródku i witać się z gąską, cierpi w klinczu.

Argentyna ma być może największy potencjał ludzki w formacji ofensywnej spośród wszystkich reprezentacji narodowych na świecie, ale skoro trener Alejandro Sabella preferuje taktykę nad wyraz defensywną, troszczy się o zabezpieczenie tyłów, gardząc wzlotami w napadzie, w których Argentyńczycy brylują od lat, niestety musi zawodzić. Futbol na tak prezentowany pod wodzą trenera Sergio Batisty w przeszłości doprowadził między innymi do takich hokejowych wyników jak 4:3 z Brazylią w meczu towarzyskim. Wszyscy kibice mieli wtedy frajdę, a drużyna rzesze zwolenników. Oczywiście nie zawsze droga do sukcesów była usłana różami, Argentyna musiała również swoje ścierpieć, by przypomnieć nieszczęsny mundial w RPA, podczas którego Niemcy zrównali Latynosów z ziemią, kończąc egzekucję na zwycięstwie 4:0. Sabella w jednym z przedmundialowych wywiadów przyznał, że zadowolą go wyniki pół do zera na korzyść drużyny argentyńskiej.

Selekcjoner Albiceleste akceptuje mecze wygrywane najmniejszym nakładem sił, a minimalizm w futbolu bywa przekleństwem, by przypomnieć mecz między Barceloną a Getafe w ubiegłym sezonie rozgrywek klubowych, Katalończycy po zdobyciu prowadzenie 2:1, zaczęli kalkulować i za karę stracili gola, który zastopował ich w walce o tytuł mistrza Hiszpanii.

Argentyńczycy idą w ślad Barcelony? Może chcą równie spektakularnie sięgnąć dna? Argentyna gra usypiająco i bez polotu, ponieważ trener nie potrafi nakreślić piłkarzom jasnego planu gry. Grą Argentyńczyków targa chaos i panika, Argentyna zamiast się otworzyć, umacnia się w obronie, w atak pozycyjny angażuje się kwartet najbardziej kreatywnych graczy:Messi-Di Maria-Aguero-Higuain, reszta konstruuje szczelny mur obronny, w starciu z Iranem dopiero w ostatnich minutach, większa liczba graczy pokazała się do gry, wskutek czego Irańczycy omal nie wyprowadzili kontry na wagę zwycięstwa. Gdyby Leo Messi nie zdobył gola, pytalibyśmy dlaczego tak późno?

W meczu z Bośnią i Hercegowiną już po objęciu prowadzenia, czyli około trzeciej minuty, cofnęli się zbyt głęboko, Leo Messi był bezrobotny. Sabella chciał grać z kontrataku, zważywszy na posiadanie takich gwiazd na szpicy decyzja argentyńskiego selekcjonera zakrawa na kpinę z kibiców.

Do niedawno mówiono, że Leo Messi oszczędzał się w Barcelonie, by być gotowym na mundial. Messi statystyki ma rzeczywiście dobre, dwa gole klasyfikują go w czubie najlepszych strzelców MŚ, ale są tylko makijażem odrobinę maskującym niemoc asa Barcy.

Powie ktoś, gole są miarą gry Messiego, w minionym sezonie Leo kluczowych bramek dla Barcelony zdobywać nie umiał, w kadrze potrafi. Cristiano Ronaldo nie ma jeszcze gola na mundialu, zaczął mecz otwarcia z Niemcami energicznie, od mocnego strzału, później wtopił się w tło niemieckiej maszyny oblężniczej, która starła Selecao bezlitośnie. Patrząc na dorobek strzelecki Ronaldo 2 gole Messiego są doskonałym osiągnięciem, gdyby nie one, Argentyna z zaledwie jednym punktem byłaby już jedną nogą poza turniejem. Czasami Messi nawet będąc w słabszej formie robi różnicę.


sobota 21 czerwca 2014
Piłka lawiruje wzdłuż i wszerz połaci zielonej murawy jak po sznurku, wręcz z zegarmistrzowską precyzją. Koronkowe akcje tkają masowo, szturmując wrogie okopy obronne, by pobaraszkować na miarę zakasującej chłosty upstrzonej gradem nieszablonowo sfabrykowanych goli. Francuzi, bo o nich mowa,są uskrzydlonymi entuzjastami futbolu, zdobywającymi nasze serca, za sprawą uroczej poezji bez ustanku recytowanej na boisku.

[more]

Wczorajsza goleada 5:2 w wykonaniu Trójkolorowych świadczy o bezbrzeżnej nonszalancji i spontanicznym usposobieniu będącym najdonioślej intrygującym scenariuszem na wyreżyserowanie futbolowego spektaklu pierwszej wielkości. Francuzi są niespełnionymi artystami szukającymi inspiracji na placu gry, kiedy udaje się ja wykrzesać, posiłkując się niezmierzonymi złożami talentu czystej wody, płodzą arcydzieła zbiorowe, przypisując ich autorstwo kolektywowi kosztem przyobleczenia laurkami jednostek indywidualnych. Nie mają na głowie rzetelnego bronienia dostępu do własnej bramki, wolą czasami zaniedbać pracę w destrukcji, by zripostować automatyzmem i wypracowanymi schematami w ataku pozycyjnym.

Proszę mi wybaczyć, jeśli nieświadomie popadam w skrajność, być może pisuję w żargonie nieznośnie górnolotnej podniosłości, być może gram Państwu na najczulszej strunie, stosując pozornie nie mający sensu zbytek egzaltacji? Ale moja językowa kwiecistość jest podyktowana tym, że Francuzi uwiedli mnie zaiste bajeczną grą, byłem wczoraj kuszony daniami firmowymi pichcącymi we francuskiej kuchni, serwującej najpyszniejszą strawę piłkarską.

Może to był mecz-przykrywka, na chwilę przeczący słabnącej kondycji francuskiego futbolu? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie, możemy jedynie dywagować, lub, dosadniej rzecz ujmując, wróżyć z fusów, ale i tak zawsze nasze prognozy pozostaną bez pokrycia. W każdym razie przepowiadając przyszłość, nie zapominajmy o teraźniejszości. Francja wczoraj zagrała znakomicie, powiem więcej, olśniewająco, zgłosiła swój akces do pozycji medalowej na mundialu w Brazylii.

Po trzecim golu dla piłkarzy Deschampsa, zdobytym dzięki popisowo rozegranemu kontratakowi rzuciłem, że jest to akcja w stylu Realu Madryt. Kiedyś, w erze Jose Mourinho, sam Portugalczyk ponoć mierzył czas w którym przetransportowano piłkę ze strefy obronnej pod bramkę rywali. Dwa-trzy długie podania, następnie zagranie piłki do środka i z reguły napastnik, aczkolwiek w tym wypadku wcale nie Benzema, umieszcza piłkę w siatce. Real Madryt wyspecjalizował się w skutecznym kontratakowaniu, nie przywiązując jednak szczególnej wagi do gry w ataku pozycyjnym, Francja stara się pogodzić obie formy natarć.

Kiedy spojrzałem na wyjściowy skład Trójkolorowych tuż przed meczem, zrobiłem wielkie oczy, kto by się spodziewał, że trener Deschamps da szansę dwóm nominalnym napastnikom od pierwszej minuty? Początkowo myślałem, że francuski selekcjoner pożałuje swojej decyzji, ale ostatecznie futbol przyznał mu rację.

Duet Benzema-Giroud współpracował koncertowo, obaj wymieniali się pozycjami, tak by jeden absorbował uwagę obrońców, a drugi wyłaniał się z ukrycia, by spoliczkować Szwajcarów. Oczywiście, Benzema znów pudłował taśmowo, ale w zamian potrafił przynajmniej zdezorientować Helwetów, gdyż na papierze był skrzydłowym, na boisku nawet się nie dotknął tej pozycji.

Francja na mundialu stęchłe powietrze wietrzy powiewem świeżości, Xavi Hernandez i Andres Iniesta, a także Wayne Rooney wypadli już poza burtę turnieju, tymczasem Antoine Griezmann, czy Mathieu Valbuena są w grze. Może domyślacie się Państwo, że nie przypadkowo wymieniam akurat tę dwójkę piłkarzy, ponieważ w ten sposób czynię aluzję do Francka Riberiego, to on miał wieść prym w linii pomocy Trójkolorowych, a jednak, jak widać, ma równorzędnych zmienników, którzy go świetnie wyręczają. Valbuena wczoraj wielkiego meczu może nie zagrał, fatalnie spudłował, dobijając strzał Karima Benzemy z rzutu karnego, niemniej otwierał wolny korytarz bocznemu obrońcy, który pędził wzdłuż boiska jak TGV, siejąc spustoszenie w szeregach szwajcarskich jeńców. Griezmann pokazał się z dobrej strony przeciw Hondurasowi, wczoraj zaliczył tylko kilka minut. Obaj piłkarze są melodią przyszłości francuskiej piłki.

Francja jest drużyną zrównoważoną, Deschamps rozkłada akcenty między defensywą o ofensywą równomiernie, mimo to zespół gra futbol na tak, futbol nowoczesny i co najważniejsze atrakcyjny.

We wczorajszym meczu Patrice Evra omal nie zdobył pierwszego gola w kadrze, to chyba wystarczający dowód na efektowną grę piłkarskiej reprezentacji Francji? Przez lata futbol uczył Francuzów cierpliwości i pokory, teraz oni mają zamiar pasować się na nieoficjalne stanowiska futbolowych nauczycieli.


czwartek 19 czerwca 2014
Vicente del Bosque rozważa możliwość oddania się do dyspozycji zwierzchników hiszpańskiej federacji piłkarskiej,z konieczności jest gotów podać się do dymisji w akcie desperackiej obrony Hiszpanów przed nieuchronnym doznaniem dekadencji. Kiedyś na boisku dokonywali mission impossible, by dziś być piłkarskimi męczennikami konającymi pod balastem bezsilności.

[more]

Hiszpania przegrała z reprezentacją Chile 0:2, definitywnie tracąc szansę na awans do fazy pucharowej mundialu w Brazylii, rywalizację grupową zakończy meczem z Australią, meczem o honor, w najlepszym przypadku meczem na otarcie łez.

Hiszpanie wypadli właśnie z rewiru futbolowych potentatów, saga o ordynarnym ukrzyżowaniu La Roja niechybnie się dopełniła. Impulsem do zmian w aspekcie taktycznej organizacji gry były permanentne porażki Barcelony, czyli klubu tożsamego z narodową reprezentacją. Obie drużyny tak naprawdę są naczyniami połączonymi względem siebie. Przegrane z wkupującym się przebojem w struktury europejskiej czołówki Atletico Madryt były wymowne, tymczasem zignorowano je, lekceważąc pogłębianą niewydolność zawodnego stylu gry.

Vicente del Bosque opiera kręgosłup swojej reprezentacji na gromadzie graczy Barcelony i nieco mniej licznym oddziale zawodników Realu Madryt, jeśli trzon drużyny stanowią wiekowi myśliciele środka pola, którzy miniony sezon w klubie spisali na straty, nie pochłaniając się nawet obmyślaniem sposobu na odwrócenie niepokojącej tendencji, w sprzyjających okolicznościach zwycięstwa można jedynie wymodlić, na pewno nie odnieść, futbol nie toleruje zjawisk paranormalnych, cuda zdarzają się tylko w bajkach.

Po dokładnej obserwacji gry Hiszpanów na tegorocznych finałach MŚ, wnikliwi eksperci pewnie domyślą się, że używając stwierdzenia ,,wiekowi myśliciele środka pola'' piłem do barcelońskiego duetu Xavi-Iniesta. Obaj dostarczyli wystarczająco wiele poszlak na tym mundialu, by pokusić się o niniejszą konstatację. Jednak nie zostawiając suchej nitki na graczach z Camp Nou, pamiętajmy, by nie sprowadzić ich do roli kozłów ofiarnych odpowiedzialnych za całe zło hiszpańskiej piłki, odium musi spaść na większą liczbę graczy, nikt przy zdrowych zmysłach nie odpuści win Diego Coscie, sprawcą tragedii jest bohater zbiorowy, czyli zespół, nie bohaterzy jednostkowi.

Vicente del Bosque w przeciwieństwie do Pepa Guardioli może nie jest fanatycznym wyznawcą sanktuarium pod wezwaniem tiki-taki, niemniej i tak jej hołduje coraz częściej narażając drużynę na szwank. Podczas mundialu popularny Sfinks znów testował grę z nominalnym napastnikiem, wszystko spaliło na panewce. Dieco Costa jest strzelcem wyborowym bezsprzecznie,ale jego gra kłóci się z grą drużyny, w Atletico naturalizowany Hiszpan jest kompatybilny ze stylem, w przyszywanej reprezentacji-nie.

Diego Costa nie jest stworzony do gry w ataku pozycyjnym, jego przeznaczeniem są kontrataki. Hiszpanie brnąć w swoje obsesyjne fanaberie, czyli bezgraniczne oddanie przebrzmiewającej tiki-tace, kreują złudzenie gry w liczebnym osłabieniu, Diego Costa wtedy zdaje się być wyalienowany.

Piłkarska reprezentacja Hiszpanii dotarła do punktu krytycznego, nie wiadomo kiedy uzyska ponownie optymalny stan niepodzielnego panowania nad wszystkimi rywalami, w związku z tym aż prosi się, aby zapytać:czy odzyska swoją moc przy udziale tych samych piłkarzy, którzy królowali z nią pod kierunkiem Del Bosque?


poniedziałek 16 czerwca 2014
Piłkarska reprezentacja Portugalii to drużyna jednego aktora, okrutnie sponiewieranego męczennika skazanego na dozgonną zagładę w drużynie narodowej ze względu na deficyt przeciwwagi wobec własnego kunsztu, a także przez skłonność do indywidualnego karcenia uzbrojonych po zęby, w celu skutecznego odporu na ewentualność nieludzkiego bombardowania,rywali.

[more]

Mnie aż nóż w kieszeni się otwiera, kiedy obserwuję jak ten niedoszły pucybut uchowany na jednej z mniejszych wysepek portugalskiego archipelagu po emigracji do wielkiego świata obrósł w piórka i zadbał o rozrost własnego i tak już skandalicznie wybujałego ego. Jako boiskowy kiler jest pewnie zbyt ułomny, by wiedzieć, że futbolowe misterium wykracza daleko poza wbijanie piłki do siatki ze swadą rasowego egzekutora. W futbolu, moim skromnym zdaniem, nadrzędnik zwycięstw stanowi integralne zwarcie szeregów i skonsolidowanie przez wszystkich członków zespołu. Innymi słowy, częścią wygranej jest umiejętne zawiązanie nici elementarnego porozumienia wewnątrz drużyny.Ronaldo współpracuje z kolegami, jak nie przymierzając, Stany Zjednoczone i Chiny na scenie politycznej, a zatem można domniemywać, że szybciej podłoży im nogę niż zwróci się z pomocą.

Ronaldo ponadto nie jest graczem silnym mentalnie, wszelkie urazy psychologiczne płynące z ust najszacowniejszych ludzi futbolu bierze sobie głęboko do serca. Kiedyś powiedział, że gwizdy i szyderstwo go motywują. Czyżby? W minionym sezonie w rozgrywkach klubowych dwa razy musiał przełknąć gorycz porażki w El Clasico, zdobył tylko jednego gola, podczas gdy Leo Messi aż trzy. Kiedy Barcelona była w poważnym kryzysie, nie zdołał jej definitywnie przyprzeć do muru i rozstrzelać, we wspomnianym meczu wypracował wyłącznie rzut karny, a następnie dopełnił formalności, pokonując Victora Valdesa.

W Champions League rozbłyskiwał w pełnej krasie, pobił nawet rekord zdobytych goli, zwykle jednak trafiał do siatki zwiększając rozmiary efektownych zwycięstw, nic poza tym. Oczywiście nie zawsze jego gole traktowano jako standard niewart uwagi. Kiedy ustalił wynik rewanżowej potyczki w półfinale Champions League, w Monachium zabito na alarm. Bayern skarlał, a Real był jego oprawcą. Media natomiast rozpływały się nad mierzonym uderzeniem z rzutu wolnego, którym postawił kropkę nad i jeśli chodzi o końcowy rezultat tego starcia.

W derbach Madrytu w finale zawiódł najmocniej, na otuchę w samej końcówce podszedł do rzutu karnego, by zatrzeć wcześniejszą bezczynność. W całym sezonie Ronaldo zdobył mnóstwo bramek, został bohaterem Realu, mimo że grał ze wszech miar samolubnie, mając chrapkę na jeszcze pokaźniejszą, niezliczoną liczbę goli. Zapamiętałem jedną znamienną sytuację z zakończonych rozgrywek ligowych, w meczu między Realem a Rayo, Portugalczyk zamiast poszukać krótkim podaniem niekrytego Moratę, młodego wychowanka klubu, huknął z całej siły w trybuny.

Cóż, cały urok CR7, można go lubić lub nienawidzić, ja nie jestem jego zwolennikiem, ale dobrze, że chociaż nie wykazuję obojętności wobec niego. To świadczy, że ma nietuzinkową osobowość i mimo wszystko może jednak jest pełnoprawnym tuzem futbolu.

Dzisiaj, na otwarcie rywalizacji w grupie F piłkarskich MŚ, Portugalia zmierzy się z Niemcami, czy stawi czoła jednemu z faworytów brazylijskiego czempionatu? Wątpliwe, aczkolwiek w futbolu należy zakładać każdą ewentualność, może tym razem Ronaldo swoimi kropnięciami choć raz przeszyje solidny blok niemieckiej obrony? Może zamknie usta wszystkim swoim adwersarzom, wypominającym mu niezmierzony egoizm? Może...


sobota 14 czerwca 2014
Po wczorajszym pogromie płynny i polifoniczny koncert Holendrów stanowi przeciwwagę dla permanentnej agonii hiszpańskich geniuszy piłki. Wzlot kadry Oranje jest równoznaczny z upadkiem majestatu La Roja.

[more]

Piłkarze Louisa van Gaala dokonali srogiej zemsty w ramach swego rodzaju rewanżu za pamiętny finał mundialu w RPA. Porażka 1:5 jest miarą regresu pogłębianego przez hiszpańskich graczy z biegiem czasu, a chwalebna oda do kultowej tiki-taki odchodzi w siną dal, stając się modelowym reliktem przeszłości.

Hiszpanie są zakładnikami własnego systemu gry. Nie akceptują koncepcji jego urozmaicenia. Vicente del Bosque bezskutecznie stara się tchnąć ducha walki w swoich graczy, działa z założonymi rękami, hiszpańskie gwiazdy we wczorajszym pojedynku złożyły broń już po stracie trzeciego gola, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że sami już nie wierzą w siłę sprawczą tiki-taki. W takim razie więc nie mają wyjścia, muszą poszerzać horyzonty, uskuteczniając plan B na wypadek coraz częstszej niemobilności jałowej taktyki numer jeden.

Xavi Hernandez i Andres Iniesta z architektów sukcesu zmieniają się we współwinowajców klęsk. Obaj są syci, aktualnie zatracają się w upajaniu wspominkami trofeów zdobytych przed laty. W meczu z Holandią rzut karny przekuty, w jak się potem okazało, gola honorowego był owocem podręcznikowego czytania gry przez Xaviego, który obsłużył pozostawionego bez opieki Diego Costę. Naturalizowany napastnik hiszpańskiej kadry pozwolił się delikatnie sfaulować, wskutek czego padł gol otwierający wynik spotkania.

Teraz takie zagrania są unikalnymi arcydziełami, natomiast za dawnych lat rozpatrywano je w postaci chleba powszedniego. Symptomatyczna była jeszcze jedna sytuacja w tym meczu. Kiedy Andres Iniesta prostopadłym podaniem spenetrował linię obronną rywali, David Silva stanął sam na sam z bramkarzem, nie trafił do siatki, ale przynajmniej miał na to znakomitą szansę. Większa liczba podbramkowych sytuacji daje realniejsze prawdopodobieństwo zdobycia gola, czyżby Hiszpanie sądzili inaczej?

Nawet Iker Casillas, czyli opoka formacji defensywnej swojej drużyny, bramkarski weteran emanujący otwartością umysłu oraz olimpijskim spokojem godnym etatowego triumfatora, zebrał razy od Holendrów, mając na sumieniu to, że przyłożył rękę de facto do każdego ze straconych goli. Mecz zaczął wprawdzie od brawurowej interwencji, zatrzymał bez najmniejszych problemów Wesleya Sneijdera, jednak z upływem minut w coraz większym stopniu równał do rozbitych partnerów.

Hiszpania stoi na rozdrożu, jeszcze nie sięgnęła dna, zapewne może się podźwignąć, jeśli jednak tiki-taka nadal będzie nietykalna, hiszpańska potęga legnie w gruzach i nikt się nawet nie zająknie na temat jej ewentualnego wskrzeszenia. Aktualna generacja holenderskich graczy jest ponoć nieobiecująca, co jeszcze bardziej godzi w morale La Roja i namacalnie dowodzi, że to Hiszpanie zagrali fatalnie, a Holendrzy wcale nie nieziemsko. Piłka to prosta gra, zawiłości taktyczne są domeną Kasparowa, czyli najbardziej utytułowanego mistrza pojedynkowania się w szachy. Gracze van Gaala wykorzystali błędy swoich przeciwników najdobitniej jak mogli, teraz korzystając z okazji święcą historyczny triumf.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej