wtorek 22 września 2015

Na świecie są równi i równiejsi, także w futbolu jednym wolno więcej, podczas gdy inni muszą odcierpieć swoje kary bez żadnych ulg i politowania. Real Madryt kojarzy się wszystkim z klubem autorytarnym, Florentino Perez stworzył na Santiago Bernabeu własne imperium, rządzi w sposób makiaweliczny, trenerami gardzi gorsząco, ale w Barcelonie przecież nie ma świętoszków, oni ponoć tacy przykładni, grzeczni, do rany przyłóż, no normalnie ideały, sielanka w czystej postaci. W polskich mediach propagandę próbuje szerzyć samozwańczy redaktor Lis, skądinąd nieudolnie to robi, Polacy zatem słusznie z niego drwią, w Hiszpanii na Barcelonę tymczasem nikt ręki nie podniesienie, a uważanie jej za klub nieskazitelny jest myśleniem stereotypowym.

Real Madryt psuje cały rynek transferowy na świecie, często podnoszą się takie głosy, oczywiście ja też jestem zniesmaczony, kiedy widzę, jak Perez za ogromną kasę sprowadza do swojego klubu gwiazdę, która później nie może odpalić. z Jamesem się udało, ale dla przykładu Kaka sprawił srogi zawód wszystkim, którym dobro klubu z białej części Madrytu naprawdę leży na sercu. Potępianie Realu za taką ekspansję transferową jest oczywiście sensowne. Ale Louis van Gaal ostatnio stwierdził, że ciąg tych fanaberii powoli staje się nieuchronnym zjawiskiem we współczesnej piłce. Barcelona zawsze wychowywała sobie świetnych piłkarzy w szkółce La Masia, Leo Messi, Xavi Hernandez i Andres Iniesta, pierwsze szlify zbierali właśnie tam. Dzisiaj system szkolenia stoi na zatrważająco niskim poziomie, bo wprowadzając do składu pierwszej drużyny Munira i Sandro Luis Enrique przestaje być poważnym trenerem. Ale lepiej chyba ogrywać nawet niezbyt zdolnych młokosów, nie każdy to Jese przecież, niż dawać fory gwiazdorom. Transfer Ardy Turana zakrawa na kuriozum. Facet jest regularnym wyrobnikiem, który lubuje się w walce wręcz. Jemu nie finezja w głowie, tylko fizyczny znój, po co więc Barca zarzuciła sieci na człowieka od czarnej roboty.

Teraz słyszymy, że Barcelona chce, żeby w trybie awaryjnym grał Arda Turan, zakaz transferowy obowiązuje do stycznia, już i tak został nagięty, bo klub mógł kontraktować nowych graczy, ale nie zważając nawet na to, UEFA nie może wyrażać zgody na występy Turana. Barcelona ma wtyki, to wszyscy wiedzą, lecz są pewne granice przyzwoitości, nie ocierajcie się łaskawie panowie działacze o ostentację. Suarezowi też już skracano karę, bo skazany był na dłuższy okres kwarantanny, ale jakoś tak komuś strzeliło coś do głowy i urugwajska miernota zaczęła odstawiać na boisku kabaret nieco wcześniej.

Nie będę się zagłębiał w meandry prawne, bo to może nawet świadczyć na rzecz Barcelony. Ale chodzi o zwyczajną godność, czasami człowiek ma pod górkę, bo sam sobie taki los zgotował i musi to przeboleć, niech w Barcelonie więc pogrążą się w refleksji, a nie wywierają presję na odpowiednie władze. Jeden z piłkarzy doznał kontuzji, to inny wskakuje do składu, jasne ale nie w tak haniebny sposób. To jest niedopuszczalne. Nie będę się rozwodził nad tym bardzo długo, bo to temat przed chwilą zasłyszany, ale ponieważ jego waga jest dość duża, nie zamierzam milczeć.

Real Madryt to nie jest idealny klub, choć za czasów Ancelottiego podobno na Bernabeu zapanowała idylla. Ale w Barcelonie czarnych charakterów dość, dużo przekrętów, kombinowania, lawiranci sami się po klubie kręcą. No już abstrahuję od spraw drużyny, przecież wiemy jakie relacje łączą Messiego i Neymara z Enrique, to piłkarze wchodzą trenerowi na głowę i go kiełzają.


poniedziałek 21 września 2015

Czy notorycznie marnowane rzuty karne mogą przyćmić niepodważalny geniusz czterokrotnego laureata Złotej Piłki? Koszmarne pudła Leo Messiego z jedenastego metra przestały szokować, co gorsza Argentyńczyk z Barcy spektakularnością zaprzepaszczonych szans dorównał już Sergio Ramosowi, czyli jeśli chodzi o karne naprawdę wielkiemu patałachowi. Nieoceniony Messi nie jest bez wad, również on ma swoje bolączki. Fenomenalne czytanie gry, znakomity przegląd pola, zadziwiająca łatwość w strzelaniu goli, ale też niefrasobliwość podczas wykonywania rzutów karnych, to składa się na obraz najlepszego piłkarza naszych czasów. Messi jest niesamowity, ale za te nieszczęsne karne wciąż obrywa.

Leo Messi wygląda na człowieka odciętego od świata mediów, ten zgiełk, szum wokół niego, nie sprawia mu problemów, owszem, krępuje go bardzo konieczność udzielania opinii, ale potrafi znieść wymóg rozmawiania z dziennikarzami. Tak czy inaczej Leo nie ma dobrej psychiki, po nieudanym Copa America w Argentynie nie szczędzono mu gorzkich słów, ta fala krytyki zdeprymowała Messiego, w pewnym momencie rozważał wzięcie rozbratu z drużyną narodową, po namyśle jednak i dzięki perswazyjnym zdolnościom Gerardo Martino zrezygnował z tego pomysłu. Dzisiaj Messi nie jest w ogniu krytyki, ale niektórzy za wszelką scenę chcą zepchnąć go z piedestału, wbijając mu zmyślnie szpilki, wszakże nie daje on po sobie poznać, że źle działają na niego te lamenty kibiców, nie mogących zrozumieć, iż Leo to też człowiek, ale biorąc pod uwagę, że to kolejny rzut karny fatalnie przestrzelony, można postawić tezę, iż Messi przejmuje się reakcjami fanów i wrogów.

Jeśli poruszyłem temat rzutów karnych, to warto dodać, że Cristiano Ronaldo w tym elemencie gry osiągnął perfekcję, jasne, czasami te karne wymusza, kiedyś nawet Hiszpanie nazwali jego teatralne upadki ''piscinazo'', czyli skokiem na główkę. Tak czy inaczej Portugalczyk podchodząc do piłki ustawionej na jedenastym metrze, nie zawodzi. Szkoda tylko, że z rzutów wolnych nie jest już tak zabójczo skuteczny, ale to zupełnie inna sprawa.

Barcelona na początku sezonu rozczarowuje ogromnie, pisałem o tym już ostatnio, gracze Barcy popadli w kryzys, przypominają momentami tę bezradną drużynę Gerardo Martino. Dotąd naczelnym bufonem w świecie futbolu był Ronaldo, dzisiaj Neymar aspiruje do tego miana, jest skandalicznie wręcz arogancki, butny, niepokorny i kapryśny. W dodatku gra fatalnie, jego wybory na boisku często są bezmyślne, razi zwłaszcza egoizm rozwydrzonego Brazylijczyka. Niektórzy kpią z Karima Benzemy, że na placu gry ustawicznie szuka wzrokiem swego pana Cristiano Ronaldo, ale przecież Neymar robi podobnie z Leo Messim. Zatem nie uczcie się hipokryzji!

Leo Messi posyła te swoje prostopadłe piłki aż miło, we wczorajszym meczu również to robił. Obsłużył świetnie Marca Bartrę, który strzelił pierwszego gola w tym spotkaniu. Swoją drogą to niepokojące, że obrońcy muszą zdobywać bramki dla Barcelony. Ze wszystkich piłkarzy Luisa Enrique, tylko Messiemu nie można wiele zarzucić, natomiast trener również ponosi winę za dołek formy. Przeciwko Levante Neymar grał od początku do końca, co było lekko śmieszne, patrząc na jego popisy tego wieczora.

Kibice Realu Madryt odetchnęli z ulgą, morderczy bój z Granadą zakończył się triumfem Królewskich, to zwycięstwo rodziło się w bólach, więc radość jest tym większa. Sędzia oszukał wprawdzie drużynę, która miała na Bernabeu dostać srogie baty, ale chyba nie warto dyskutować o beznadziejnej formie hiszpańskich arbitrów. Już abstrahując od samego spotkania, należy zwrócić uwagę na aplauz, jaki kibice zgotowali Isco. Hiszpan zanotował asystę przy golu Karima Benzemy, ale przez cały mecz nie czarował swoją grą. Isco jest pompatycznie nazywany Messim Madrytu, bowiem to taki artysta futbolu, a ponieważ piłka nożna już dawno zakończyła epokę romantyczną, każdy taki magik jest na wagę złota. On co prawda bardzo często gubi się w swoich dryblingach, bywa, że gra egoistycznie jak Neymar, ale przecież my lubimy takich wirtuozów. Kunszt Xaviego Hernandeza dostrzegali tylko najbardziej wytrawni kibice i technokratyczni szkoleniowcy. Ale czy jest w tym coś dziwnego. To tak samo jak z kobietami, na początku zwraca się uwagę na wygląd, piękno kobiecego ciała, kształty, charakter schodzi na dalszy plan. Jaki z tego wniosek? Ciekawy, najpiękniejsze kobiety zyskują nasze uznanie dzięki podobnym walorom, jak piłkarze.

Jednak Rafa Benitez ma filozoficzną wizję futbolu, więc on wybiera Jamesa, w mojej opinii grać powinni obaj, James wespół z Isco. Kolumbijczyk strzela zjawiskowo piękne gole, jest też niezwykle skuteczny, nie należy do mistrzów dryblingów, ale jeśli miałby być dryblerem barokowym, to może i dobrze, dwóch takich piłkarzy w drużynie to by była jednak przesada.

O upadku szkółki La Masia pisałem już nieraz, po wczorajszym meczu Barcelony z Levante nie mam wiele do dodania. Munir i Sandro zawiedli srodze, a dla Neymara było poniżeniem porównanie do pierwszego z tej dwójki. Chociaż pomstując na barcelońską akademię, nie zapominajmy, że w Realu Madryt La Fabrica też obecnie nie wydaje na świat gwiazd. Ale Barcelonie bramkarz by się przydał, bo Ter Steegen robi stale ogromne błędy.


czwartek 17 września 2015

Drużyna Luisa Enrique weszła w nowy sezon z przytupem, Katalończycy wraz z Sevillą poszli na wymianę ciosów i było to najbardziej spektakularne rozpoczęcie wielkiej gry w Europie od lat. Barca strzeliła Andaluzyjczykom pięć goli, ale straciła też upokarzające cztery, kilka dni później najlepsza drużyna Europy poniosła sromotną klęskę przeciwko Athletic Bilbao, a w lidze od początku rozczarowuje. Wczoraj zaczęła rywalizację w Lidze Mistrzów. W meczu z Romą grała schematycznie, monotonnie i apatycznie, przypominając tę karykaturę piłkarskiej potęgi z czasów Gerardo Martino. Czy nieudany start sezonu sprawia, że można już wieszczyć kryzy Barcelony?

Barcelona ostatnio musi ścierać się z drużynami stawiającymi potrójne zasieki przed własną bramką. Najpierw więc oglądaliśmy męczarnie Barcy w konfrontacji z Atletico Madryt, z tym, że ostatecznie Katalończycy zdobyli twierdzę Calderon, bo w pewnym momencie na boisko wszedł Leo Messi i wszystkich zakasował. Wczoraj już Messi nie grał jak natchniony, zatem męczyliśmy się razem z piłkarzami Luisa Enrique. Argentyńczyk oddał kilka desperackich strzałów, zagrał też piłkę meczową do Alby, w swoim stylu, czyli notując to kultowe prostopadłe zagranie, na które nikt nie znalazł dotąd sposobu, jednak wszystko sprzysięgło się przeciw niemu i gol nie padł. Barca szamotała się w pobliżu pola karnego Romy, a ponieważ Włosi słyną z żelaznej defensywy, nie wychodziło Katalończykom kompletnie nic. Neymar przeszedł obok meczu, Suarez nie potrafił się przecisnąć przez niewidoczne szpary w linii obrony rzymian. Pomoc nie istniała w ekipie Luisa Enrique, Andres Iniesta grał bardzo ekonomicznie, nie podawał misternie swoim kolegom z drużyny, natomiast Leo Messi ogromnie rozczarował, więc gole padać nie mogły. Już kiedyś ktoś stwierdził, że łatwo stawić opór Barcelonie, kurczowo się broniąc pod naporem Katalończyków. Metodę znalazł przed kilkoma laty Jose Mourinho, później syndrom ''atasco'' się pogłębiał. W meczu z Atletico Neymar nie miał swobody, więc nie mógł uciekać się do błyskotliwych dryblingów, na boisku był niesamowity ścisk, a Barca wymieniła mnóstwo podań na darmo. Oby zmieniła obraz swojej gry, bo jeśli nie, ten sezon spisze na straty. Co ciekawe trener Luis Enrique w drugiej części spotkania z Romą nie zmienił bezproduktywnego Neymara, znowu się lękał, że gwiazdor mu tego nie daruje, Barcelonie brakuje człowieka, który by rządził twardą ręką, ale przy okazji też kamyczek do ogródka Rafy Beniteza. On długo się zarzekał, ale w końcu spasował i powiedział że Cristiano Ronaldo to najlepszy piłkarz świata. Śmiechu warte.

Real Madryt rozbił Szachtar Donieck 4:0. Ronaldo ustrzelił hat tricka, a na przestrzeni całego tygodnia wbił swoim rywalom osiem goli. Tak czy inaczej na Bernabeu nie wszyscy świętują, na Real spadła bowiem plaga kontuzji, najbardziej bolesny jest uraz Garetha Bale'a, wszak nowy trener Królewskich sprawił, że Walijczyk odrodził się istotnie. Wszystkie bramki w tym spotkaniu padły nie po konstruktywnych akcjach, tylko sytuacyjnie. Poza tym sędzia się zbłaźnił dyktując dwa rzuty karne kompletnie bezzasadnie. Godne potępienia jest też zachowanie Cristiano Ronaldo, który po uderzeniu piłki w plecy gracza Szachtara gwałtownie protestował i arbiter przychylił się do jego opinii. Real nie zagrał rewelacyjnie, ale strzelił cztery gole bez Jamesa, swojego reżysera, lidera. Toni Kroos znowu zagrał dyskretnie, mnie cieszy, że wreszcie Isco zabłysnął, ostatnio bowiem miał chwile słabości.

Angielskie drużyny przegrały swoje mecze, tylko Chelsea uniknęła kompromitacji. Manchester City w Lidze Mistrzów jest pośmiewiskiem, a przecież ma kadrę gwiazdorską. Dzieciaki Wengera dorosły, a wciąż popełniają te same błędy, w linii pomocy Francuz dysponuje znaczącym arsenałem, jednak nie ma klasowego napastnika, Theo Walcott, którego skądinąd darzę sympatią, jest wiecznym talentem, nie potrafił się spełnić piłkarsko przez lata i już chyba mu to nie grozi, natomiast Giroud jest nieudacznikiem pokroju Suareza. Ludzie śmieją się z Benzemy, który w meczu Realu z Szachtarem nie trafił po ominięciu bramkarza do pustej bramki, ale on chociaż ma jakąś technikę i wpływ w zakresie kreacji.

Iker Casillas w Porto, ten obrazek trudno przyswoić. Postać dla Madrytu wręcz pomnikowa musi kończyć karierę w Portugalii, wczoraj popełnił ogromny błąd, nie wychodząc do piłki i skończyło się golem dla rywali, na skutek tego klopsa Porto tylko zremisowało 2:2 swój mecz. Zadziwił mnie gol strzelony wolejem przez Diego Costę, ale też perfekcyjnie wymierzony strzał Muellera, którego skutkiem także była bramka. Hulk to obok Neymara jeden z niewielu piłkarzy brazylijskich, którzy chcą się wydobyć z letargu, w jakim znaleźli się Canarinhos, we wczorajszym spotkaniu z Valencią huknął jak z armaty, a jego Zenit zwyciężył na trudnym terenie.

Pierwsza kolejka Ligi Mistrzów rozczarowała, ale kolejna będzie ciekawsza, nie mam wątpliwości.


Real Rafy Beniteza miał grać brzydko, siermiężnie, a tymczasem sprawia wrażenie drużyny wybitnej, ekipa z Santiago Bernabeu jawi się jako piłkarska potęga i pluton egzekucyjny dla większości rywali w Hiszpanii. Tydzień temu rozbiła w pył Betis Sewilla, dziś pognębiła Espanyol. Na razie nie jest to może futbol szczególnie wirtuozerski, zatem nie popadajmy w obłęd, bo rozmach w grze Królewskich widać gołym okiem, natomiast wciąż brakuje mi kombinacyjnych akcji, ataki piłkarzy Beniteza nie zawsze są płynne, czasami wkrada się w ich poczynania chaos i duża niedokładność, tym niemniej na początek należy wystawić laurkę Hiszpanowi, bo nie podlega dyskusji, że położył podwaliny pod poważny piłkarski projekt, kolejną próbę budowy piłkarskiego mocarstwa. Zupełnie inaczej rzecz się ma w Barcelonie, Katalończycy chyba nasycili się fantastycznym pasmem sukcesów z poprzednich rozgrywek, w nowy sezon weszli bowiem z dużymi rezerwami.

Wydarzeniem weekendu w Hiszpanii miał być szlagierowy mecz Atletico z Barceloną na Vicente Calderon, ale Cristiano Ronaldo strzelając pięć goli Espanyolowi zepchnął w cień ten hit Primera Division. Real wygrał w Barcelonie 6:0, miejmy na uwadze, że w tym meczu nie mógł wystąpić reżyser gry Królewskich James Rodriguez, przeciwko Betisowi dwa tygodnie temu wcielił się w rolę boga futbolu, jego fenomenalne dwa gole były przejawem najwyższego piłkarskiego kunsztu, ale przytrafiła się kontuzja i ten as w talii Beniteza gdzieś się zapodział. Zabrakło Jamesa, to Gareth Bale brylował, choć zapewne tylko wytrawni kibice, w tym ja, dostrzegli jego istotny wkład w pogrążanie Espanyolu. To on wykładał piłkę Ronaldo, on również wywalczył rzut karny, a w poprzedniej serii gier strzelił kapitalnego gola, wyraźnie widać, że wiara Rafy Beniteza w niego dodała mu animuszu, ostatnio wszak słynął wyłącznie z bezmyślnych szarż w stylu pędziwiatrów pokroju naszego Peszki, jednakowoż hiszpański trener go wprowadził na właściwe tory. To, że Real w dzisiejszym spotkaniu grał bez Kroosa nie poczytuje za znaczne osłabienie, Niemiec bowiem zwykł spowalniać ataki Królewskich, tak czy inaczej godne podziwu jest to, jaką siłę ognia ma ta drużyna z Santiago Bernabeu. Nawet gdy Luka Modric spuści nieco z tonu i sobie potruchta, a Isco zanotuje bezbarwny występ, gra nie ucierpi znacząco na jakości, dzisiaj Real nie grał perfekcyjnie, a wynik jest imponujący. Ronaldo nawet asystował przy jednym z goli, a mógł mieć dwie asysty, Karim Benzema jednak obił słupek. Ktoś zaraz będzie ujadał, że Ronaldo strzela jak go ktoś obsłuży i jest to po części prawda, bo sam sobie wypracować gola nie umie. Tak czy inaczej w pierwszym meczu, ze Sportingiem Gijon brał na siebie ciężar gry, strzelał na potęgę, ale na darmo, w każdym razie widać było zaangażowanie w grę, przeciwko Betisowi Benitez zachował się świetnie, nakazał swoim graczom nie podawać do Ronaldo i ten się frustrował, a inni strzelali aż miło. Gole Jamesa były bajeczne, szkoda że Portugalczyk nie zdobył się na coś równie spektakularnego, ale on przecież takich rzeczy nie umie wykonać. Dzisiaj paradoksalnie oglądaliśmy to gorsze oblicze Realu, drużynę notorycznie grającą piłki do gasnącej gwiazdy, ale gra i tak była na takim poziomie, że można mieć wielu zastrzeżeń, nie wypada ich mieć. Ewentualnie można pod lupę wziąć to, co wyprawiają obrońcy Realu, to że Espanyol nie strzelił dziś gola, ociera się o cud. Real jeszcze gola nie stracił, ale obrona szwankuje od początku sezonu, Benitez jednak jeszcze nie odcisnął piętna na grze drużyny w destrukcji.

Barcelona męczyła się z Atletico, Sergi Roberto na prawej obronie to dość ryzykowne posunięcie, a posadzenie na ławce Leo Messiego już zgoła irracjonalne, ale Luis Enrique czasami aż za bardzo wierzy w swoją drużynę, a prawda jest brutalna. Barca bez Messiego istnieje tylko teoretycznie. W pierwszej połowie dzisiejszego meczu nie miała wielu okazji, Neymar oczywiście nie miał zamiaru podawać lepiej ustawionemu Suarezowi, który pewnie by i tak spudłował w tamtej sytuacji, w końcu to patałach niespotykanie wielki, ale taki egoizm mi się nie podoba. Messi wszedł na boisku w drugiej części spotkania, podobno trochę podryblował, pewności nie mam, bo stacja Eleven okazała się wielką klapą i ostatnie trzydzieści minut gry spędziłem na daremnych próbach ponownego włączenia transmisji. Atletico miało zmienić swoją tożsamość, grać ładnie, efektownie, ale to znowu była głęboka defensywa Griezmann coś tam parę razy wykreował, a Torres pokazał, że lubi strzelać gole topowym drużynom, pamiętamy jego dwie bramki wbite Realowi, tym razem zasadził się na odwiecznych antagonistów madryckiego klubu.

Barcelona niestrudzenie liczy na nieocenionego Leo Messiego, a to może doprowadzić do zguby. Gdy Ronaldo zabraknie w Realu, nikt nie lamentuje, a przynajmniej nie winien ubolewać straszliwie, natomiast pod nieobecność Argentyńczyka podnosi się alarm i chyba słusznie, pokusiłem się swego czasu o tezę, że Barcelona jest drużyną chorobliwie zależną od jednego piłkarza, właśnie rzeczonego, ale stwierdziłem też, iż o jej sile uderzeniowej stanowi dwójka graczy, Messi plus Neymar, Brazylijczyk dzisiaj oddał strzał życie, lecz wypadł blado, więc zacytujmy słynny bon mot:No Messi, No Problem. Krótko i na temat.

Warto dodać, że o ile Neymar patrzy na Suareza ze wstrętem, traktuje go pogardliwie, bo jest święcie przekonany o swojej wyższości nad resztą piłkarskiego świata, tylko Leo Messi w hierarchii plasuje się odeń wyżej, pozostali nie dorastają brazylijskiemu artyście do pięt, to jasne przecież jak słońce, o tyle Urugwajczyk z liderem drużyny rozumieją się bez słów. Trochę wygląda to tak jak współpraca Ronaldo z Benzemą w Realu, Francuz marnuje mnóstwo wybornych szans, ale i tak jest niemal nietykalny, a to dlatego że potrafi świetnie obsłużyć Portugalczyka, również ten samolub Cristiano raz na jakiś czas jest w stanie się odwdzięczyć, najświeższy przykład, to dzisiejszy mecz Realu z Espanyolem. Jak wiemy, Suarez notuje wiele fatalnych, wręcz kompromitujących go zagrań, ale za sprawą tej chemii, jaką ma z najlepszym piłkarzem naszej planety, ma także status niekwestionowanej postaci katalońskiego zespołu.

Aha, jeszcze tak ku rozwadze półgłówków Barcelonę sławiących, którzy myślą strasznie stereotypowo. Kiedyś Espanyol postanowił, że zrobi niedźwiedzią przysługę swojemu rywalowi zza miedzy i da Realowi wygrać, i owszem tak było. Jednak dzisiaj mieliśmy zupełnie inny mecz, inną historię, ale barcelońscy hejterzy sądzą, że Espanyol się położył przed ekipą Beniteza. Nic bardziej mylnego, im nie wytłumaczysz wszakże, w każdym razie trzeba być nieźle oderwanym od rzeczywistości, by gaworzyć, że drużyna która stwarza sobie kilka dogodnych okazji do zdobycia gola, składa broń przez walką.

Pogłoski o strzeleckim kryzysie Cristiano Ronaldo okazały się mocno przesadzone. Dwa mecze bez gola nie były objawem żadnego kryzysu, a chwilą słabości. Leo Messi też zasypiał gruszki w popiele, ale w końcu się przebudził i Atletico dostało kosza. Znowu ta szalenie dzielna drużyna Diego Simeone padła ofiarą genialnego gracza Barcy. Takie życie, Messi napsuł krwi już niemal każdemu. Jak kiedyś celnie spostrzegł dziennikarz ''Marki'', na to monstrum antidotum nie potrafi znaleźć nawet jego stwórca, czyli Pep Guardiola. Leo dał tytuł mistrza Hiszpanii Barcelonie w ubiegłym sezonie, strzelając gola na Vicente Calderon, także dzisiaj jego gol zaważył na losach rywalizacji. Wtedy Ronaldo ustrzelił hat tricka, ale była to woda na młyn dla pewnie kroczących po cenne trofeum Katalończyków, teraz Realowi daję większe szanse na sięgnięcie po prymat w kraju, ale czy ktoś zatrzyma tego niepozornego człowieka o aparycji postaci z kreskówki? Ten typ już tak ma, że musi wszystkim uprzykrzać życie. Ronaldo w klasyfikacji najlepszych strzelców Realu prześcignął Raula Gonzaleza, legendarnego napastnika Królewskich, jednego z ostatnich dżentelmenów w świecie futbolu, ostatniego wielkiego snajpera klubu z najbardziej ekskluzywnej części stolicy Hiszpanii, to był typowy łowca goli, człowiek który polował na te gole z instynktem zabójcy, nie był wybitny technicznie, nie lubował się w dziale kreacji, ale ta intuicja pod bramką rywali sprawiała, że śnił się przeciwnikom po nocach. Raul, czyli wielka strzelba Realu, zdobywał całą masę goli, po nim szansę gry w Madrycie dostali Higuain, Benzema, czy Morata, żaden nie podołał tej roli. Paradoksalnie rekordowy wynik kultowego piłkarza Królewskich pobił facet, który środkowym napastnikiem nie jest, na papierze, bo od jakiegoś czasu lubi czekać w polu karnym, aż dostanie jakąś dobrą piłkę i będzie miał okazję zadać cios. Repertuar jego zagrań był kiedyś szerszy, ale już tak nie błyszczy, mimo to wciąż Hiszpanie nie mają zahamować w egzaltowanym nazywaniu go maszyną. Może ten patos nie jest aż tak rażący, przecież Ronaldo to fenomen, choć słabszy od Messiego, coś niezwykłego w sobie ma.

Wychwalamy gwiazdy, ale zwróćmy uwagę, że Real i Barcelona nowych gwiazd już nie produkują, sprowadzają je co najwyżej za grube miliony. Nie potrafią nikogo wylansować. Dzisiaj kibice Królewskich są pod wrażeniem gry Lucasa Vazqueza, który spożytkował swoje minuty na boisku. Ktoś nawet zaryzykował tezę, że to jedyny gracz Realu umiejący dryblować, nie zgodzę się, bo Isco tę umiejętność nie tylko posiadł, ale wręcz niekiedy wynosi ją do rangi sztuki, tak czy inaczej może ten piłkarz stanie się odkryciem, pierwsze kroki w piłce stawiał w akademii Realu Madryt.


wtorek 8 września 2015

Wkładają wam go głów, drodzy kibice, same brednie. Polscy piłkarze pokonali Gibraltar okazale, i owszem. Wynik 8:1 budzi podziw, ale nie dajcie sobie zamydlić oczu, ponieważ ja nie w ciemię bity, spróbuję pokazać, jak zaklinać rzeczywistość zwykli wątpliwej klasy fachowcy na czele ze słynnym moczymordą Kowalczykiem. Z naszą reprezentacją jest dobrze, ale do ideału brakuje naprawdę sporo, a wypaczanie pewnych spraw, naginanie faktów, tworzenie alternatywnej rzeczywistość, w której nasi gracze są niesamowici przynajmniej mnie wprawia w stan konsternacji.

Powody do entuzjazmu są. Kamil Grosicki z piłkarza kompletnie zamotanego przeobraża się powoli w kogoś, kto napędza ataki naszej drużyny nie na hurra, tylko w sposób w miarę przemyślany. Gibraltarowi strzelił dwa gole, to nie sztuka, ale zanotował też dwie asysty. Zrobił co do niego należało, natomiast w meczu z Niemcami dał prawdziwy koncert gry. Nie zapominajmy o tym. Jasne, czasami narobi zamieszania pod bramką rywali, zasieje zamęt w szeregach obronnych przeciwnika, jednak nie zawsze przekłada się to na coś namacalnego, na efekt bramkowy, niemniej już coraz lepiej z myśleniem u Grosickiego. Jego gra jest chyba największym pozytywem dwóch ostatnich meczów naszej kadry.

Mamy oczywiście swoje zmartwienia. Kto w naszej reprezentacji podoła roli rozgrywającego? Na razie kandydatów nie widać, a wystawianie w linii pomocy Mączyńskiego zakrawa na kpinę, to już nie jest absurd, to jest skandal. Trenował ten gość pod okiem Nawałki kiedyś i trener tak go polubił, że ma miejsce w składzie. A co wnosi do gry? Pustkę. W meczu z Gibraltarem próżno było go szukać wzrokiem na boisku, tak się zaszył na płycie Stadionu Narodowego.

Coś nasz wielce obiecujący snajper Milik przygasł. W starciu z Niemcami był trochę przestraszony, niespecjalnie pomagał w tworzeniu akcji ofensywnych, a przeciwko Gibraltarowi w pierwszej połowie co i raz dokonywał aktów desperacji, kopiąc gdzieś po trybunach, co ciekawe, po zmianie stron wszakże uciął dyskusję o swojej nagłej impotencji strzeleckiej,  skarcił mianowicie Gibraltar dwa razy. Dla odmiany nasza maszyna do preferowania siatki rywali, weszła na najwyższe obroty. Robert Lewandowski, bo o nim mowa, strzela gole dla reprezentacji, wreszcie. Nieraz nawet cofał się do środka pola, by wcielić się w rolę reżysera gry, oczywiście predyspozycji nie ma dużych, ale starania się liczą.

Są oczywiście mankamenty, które widać ewidentnie po obu spotkaniach. Obrona jest dziurawa jak ser szwajcarski. Gracz Gibraltaru strzelił tego honorowego gola w sposób wirtuozerski, nie bójmy się tego słowa, Leo Messi by się tej bramki nie powstydził. W ogóle Gibraltar miał trochę tych okazji, w tym parę dogodnych. Ale czemu się dziwić? Skoro niejaki Szukała gra na środku obrony, na prawej z kolei kolejny pupilek Nawałki, oprócz Glika tylko lewego obrońcę mamy solidnego, o zgrozo, to nominalny skrzydłowy.

Dotychczas kibic reprezentacji wcielał się w rolę hejtera, złorzeczył nieraz naszym piłkarzom, już nie miał siły oglądać popisów nieudolności kopaczy spod znaku orła, tymczasem dzisiaj zatraca się w euforii, udziela mu się ekstaza, trochę odpływa, popadając w bezbrzeżny zachwyt. Jest przecież wiele do poprawy. Jeśli założymy najczarniejszy scenariusz, według którego przegrywamy mecz ze Szkocją i wyszarpujemy remis z Irlandią, by później drżeć o swój los, wyjdzie że tak wspaniale wcale nie jest. Tak więc apeluję o odrobinę rozwagi, nie zaszkodzi być bardziej ostrożnym, naprawdę. Ja sam byłem pod wrażeniem gry biało-czerwonych w konfrontacji z mistrzami świata, ich wola walki i niezłomność imponowały, ale są pewne granice, nie można ich przekroczyć i wyolbrzymiać pewnych kwestii. Możliwe, że spadnie na mnie krytyka po takim tekście, liczę się z tym, ale ja nie zamierzam uderzać w pompatyczne tony, jednakowoż nie jestem typem fatalisty, po prostu patrzę na to wszystko chłodnym okiem, z dystansem, racjonalnie, tak żeby się specjalnie nie podniecać. Kibicowskie orgazmy po meczach reprezentacji, tego jeszcze nie było i niech jak najszybciej ta osobliwość zniknie.


Copyright © 2024 - Sport okiem młodego adepta sztuki dziennikarskiej